Start  ›  Biblioteczka oliwska  ›  Organy Oliwskie  ›

Wydanie I - 1958 r. - 9.200 egz., II - 1959 r. - 10.250 egz. , III - 1967 r. - 10.150 egz., IV - 1969 r. - 20.150 egz. - Łącznie 49.750 egz.


ORGANY   OLIWSKIE


B  I  B  L  O  T  E  K  A     G  D  A  Ń  S  K  A
SERIA  GRAFICZNA  NR  5


ORGANY   OLIWSKIE

F O T O G R A F I E
Roman Wyrobek

T E K S T
Maria Odyniec



G D A Ń S K   1 9 6 7
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 
G D A Ń S K I E   T O W A R Z Y S T W O   N A U K O W E

O k ł a d k ę   p r o j e k t o w a ł
Bogusław Wyrobek


R e c e n z e n c i
w zakresie muzycznym - Roman Heising
w zakersie historycznym - Marian Pelczar





WSZELKIE  PRAWA  ZASTRZEŻONE
Copyright by Gdańskie Towarzystwo Naukowe, Gdańsk, 1967
Printed in Poland All rights reserved
Wydanie III, poprawione. Nakład 10.000 + 150, ark. wyd. 8,5
ark. druk. 3,6 Papier ilustracyjny kl. III 80 g i rotograwiurowy III 100 g.
Cenza zł. 30,--

Druk: Prasowe Zakłady Graficzne RSW "Prasa" Katowice, 1695/67 - E-02

Str.  4

Początek strony



Wysławiajcie Pana na cyfrze,               
grajcie Mu na harfie dziesięciostrojnej!
(Psalm XXXII, 2)


     Ojczyzną organów była słoneczna Hellada, a początków ich szukać należy w mrokach mito­logii. Oto swawolny bożek leśny, Pan, opiekun trzody i pasterzy, był twórcą ich prototypu - piszczałki pastuszej, zwanej syrinx...
     Pierwsze organy buduje w II wieku przed naszą erą Ktesibios z Aleksandrii. W tej formie zna je Rzym starożytny i Bizancjum. Średniowieczna Europa poznaje je dopiero w VIII w., gdy basileus Konstantyn Kopronymos ofiarowuje organy władcy Frankonii, Pepinowi Małemu.
     Od tego czasu następuje ciągły ich rozwój i udoskonalanie. Szczyt tego rozwoju przypada na okres baroku: staranne architektonicznie, wystawnie oprawione, zharmonizowane z otoczeniem - stają się wówczas organy jednym z najbardziej skomplikowanych instrumentów, zdumiewają ogromem rozmiarów, a nade wszystko bogactwem dźwięków. Zarówno ten, który je buduje, jak i ten, który wyczarowuje piękno ich tonów, musi być artystą.

     Kaszubska ziemia jest pełna cichego uroku. Niegdyś, przed tysiącami lat, była lodową pusty­nią, ale gdy pod ciepłymi promieniami słońca stopniały lody dyluwialne, a wiatr - niestrudzony gospodarz - usypał z lotnych piasków wały i wydmy, ukazała się taka, jaka jawi się dziś naszym oczom: krainą łagodnych wzgórz, sennych jezior i nizinnych rzek, płynących leniwie wśród pól. A wszędzie szumiała puszcza nieprzebyta i pełna grozy. Kończyła się tam, gdzie zaczynało się morze, które przed milionami lat zalało pralasy sączące z sosen wonną, lepką żywicę. Teraz po każdej burzy morze wyrzuca na brzeg zastygłe jej grudki - bursztyn. Dla ziemi kaszubskiej ma on szczególną wartość, bo dzięki niemu świat starożytny odkrył Słowian nadbałtyckich. Ze słonecznej Grecji i z potężnego Rzymu ciągnęły lądem i wodą karawany kupieckie po chroniący jakoby od chorób i złego losu złocisty jantar. W wiele wieków później na bursztynowym morzu zakołysała się łódź innego przybysza. Był to anglosaski żeglarz Wulfstan, który opłynąwszy brzegi Bałtyku aż po dzisiejszy Elbląg jeden z pierwszych opowiedział o kraju i morzu Wenedów.
     W owym czasie na miejscu dzisiejszej Oliwy szumiała puszcza, ale dokoła istniały już osady rybaków, myśliwych i rolników...

      Tutaj to, w samo serce boru, nad potok zwany dziś Oliwskim, przybyli z Pomorza Szczeciń­skiego, z Kołbacza, mnisi cysterscy, wezwani przez założyciela dynastii pomorskiej, księcia  S u b i s ł a w a. Jak opowiada legenda, miał książę, zraniony podczas polowania, ujrzeć we śnie anioła z gałązką oliwną i biblijnym wersetem "jak oliwka w domu Pana..." Uratowany przez pustelnika książę przyjął chrzest, a przejęty wdzięcznością i żarliwością religijną ufundował klasztor.

Str.  5

Początek strony
Miejsce, w którym osiedlił zakonników, nazwano od owej oliwnej gałązki - Oliwą. W roku 1186 przybył z Kołbacza do Oliwy pierwszy opat, Dytard, z dwunastu zakonnikami cysterskimi.
     Następcy Subisława obdarowali hojnie klasztor wsiami i przywilejami: przyznali mu dziesię­cinę z dochodów z gdańskich gospód, z ceł i z pewnych połowów, nadali też pełne prawo łowienia ryb w morzu, zwolnili łodzie klasztorne od ceł, a klasztornych poddanych od podatków i nie­których powinności prawa książęcego.
     Cystersi nie byli zakonem kontemplacyjnym. Jako młodsza gałąź benedyktynów wyznawali ich zasadę "pracy i wyrzeczenia", sformułowaną w prostej, ale mającej głębokie znaczenie moralne i wychowawcze dewizie: "módl się i pracuj". Nie tylko więc modlitwa i religijne praktyki, ale także praca obok zakonnego ubóstwa i posłuszeństwa oraz miłosierdzia miały być treścią zakonnego życia. Sami winni byli zdobywać środki do życia, podstawy materialnej egzystencji, i dlatego wszystko, co tworzyli czy budowali, musieli wykonywać własnoręcznie. Ich białe habity z nałożonym czar­nym szkaplerzem nie lękały się zetknięcia z rolą ani narzędziem pracy. Karczowali uparcie puszczę, a łoskot ich siekier niósł się dalekim echem po wzgórzach... Zakładali sady aż po słoneczne zbocza Redłowskiej Kępy, uprawiali jarzyny i zioła lecznicze w ogrodach, a zboża na polach.
     Cystersi byli w tej okolicy pierwszymi budowniczymi wodnymi: wznosili mosty (swych specjalistów w tym zakresie nazwali "fratres pontis"), osuszali błota, pragnąc każdą piędź ziemi uczynić zdatną pod uprawę. Nad wodami Oliwskiego Potoku zapoczątkowali średniowieczny przemysł w postaci młynów wodnych. Były to młyny zbożowe, kuźnie, garbarnie, a nawet pa­piernie. Prowadzili też browary.
     Przede wszystkim jednak zbudowali klasztor i kościół pod wezwaniem Trójcy Św., Matki Boskiej i św. Bernarda - jeden z najstarszych zabytków kościelnych Pomorza Gdańskiego. Kompleks klasztorny otoczony był fosą ze zwodzonym mostem i murem obronnym z basztami.
     Przy tak wytężonej pracy, czując oparcie w dalekim Rzymie oraz w rodzimej dynastii książąt pomorskich, a później królów polskich, potrafili cystersi utworzyć w Oliwie silne gospodarczo opactwo. Tak szeroką gospodarkę umożliwiała specjalna instytucja braci zakonnych zwanych konwersami, których głównym zadaniem była praca fizyczna na roli i w rzemiośle.
     W roku 1480 klasztory cysterskie z głębi Polski oraz biskup włocławski, w którego diecezji leżała Oliwa, domagali się oderwania Oliwy od macierzystego Kołbacza, uznania polskiego wizytatora i wysłania braci na studia do Krakowa. Jednak część zakonników pochodzenia nie­mieckiego sprzeciwiła się temu i wymogła, iż Generalna Kapituła w Citeaux wyłączyła w roku 1487 Oliwę spod wizytacji, zwierzchności i nadzoru władz cysterskich w Polsce, motywując to różnicami języka i obyczaju.

     Przez Oliwę przesuwały się w ciągu wieków wydarzenia związane zawsze z dziejami raz da­lekiej, to znowu bliskiej Polski, a klasztor rósł w zamożność i znaczenie dzięki opiece jej władców, którzy nie zaniedbywali jego odwiedzania, gdy gościli na nadmorskim krańcu swego dziedzictwa.
     Do pierwotnego grona cystersów przybywać poczęli stopniowo zakonnicy z głębi Polski, z Warmii, Pomorza, a nawet z dalekich Czech. Od wieku XVI polskość ogarnia w pełni mury klasztoru: król Zygmunt August uzyskawszy prawo prezenty opatów wysuwał na to stanowisko kandydatów spośród szlacheckich rodów pomorskich. Od tego więc czasu Polacy są opatami w Oliwie, piastują funkcje dostojników kościelnych Korony Polskiej, a udział ich w życiu publicz­nym i politycznym nie jest mały. Za ich kierownictwa do szczytu dochodzi rozkwit opactwa, zarówno materialny, jak i kulturalny.
     I tak się głęboko splotły losy oliwskich cystersów z losami Polski, iż rok pierwszego jej roz­bioru będzie początkiem upadku opactwa, które wówczas utraci swe dobra na rzecz pruskiego zaborcy.

Str.  6

Początek strony
     Za Zygmunta Augusta szereg opatów sprzyjających polskiej racji stanu otwiera Kasper Geschkau, rodem z Chojnic, zaufany współpracownik kasztelana gdańskiego, Jana Kostki, i biskupa ordynariusza Pomorza, Stanisława Karnkowskiego, członek Komisji Morskiej Zygmunta Augusta. Po śmierci ostatniego Jagiellona był Geschkau wiernym poddanym Batorego i jego stronnikiem w sporze z Gdańskiem.
     Za tę właśnie wierność dla Korony Polskiej Geschkau, a z nim opactwo, padają ofiarą krwa­wego odwetu, gdy w połowie lutego 1577 r. gdańszczanie trzykrotnie najeżdżają opactwo i jego dobra. Miejskie żołdactwo i pospólstwo pali kościół i klasztor, morduje podprzeora Pawła i jednego ze służby klasztornej, plądruje budynki gospodarcze, młyny, browar, piekarnię i dom opata. Dopiero nadejście wojsk polskich starosty puckiego, Ernesta Weihera, wezwanego przez opata Geschkaua, położyło kres krwawemu zajściu i rozruchom, w których iskrą zapalną stał się fana­tyzm religijny, umiejętnie podsycany przez pełne egoizmu miasto, urażone w swej pysze na wia­domość o królewskich zamiarach ukrócenia jego samowoli.
     Źródła z tego czasu zachowały nam wiadomość o wójcie klasztornym Janie Dągkowskim, który dowiedziawszy się o zbliżaniu się rozwścieczonego tłumu do Oliwy chciał uprzedzić braci - było już jednak za późno. Konno uchodzi do Kolibek na folwark opacki, zdążywszy ostrzec jedynie przeora i zarządcę lasów. Przeor ratuje życie ukrywając się na strychu kościelnym, a "ma­gister silvae" - w organach.
     Nie wiemy, jak wyglądały owe organy, kto był ich budowniczym, ani kiedy je Oliwa otrzy­mała. Wiemy tylko, iż były dwa, i że padły ofiarą napadu, a rozbite ich piszczałki walały się aż po uliczkach odległego Gdańska, stając się zabawką w ręku dzieci.
     Dopiero gdy Batory w grudniu 1577 upokorzył Gdańsk, zażądał od miasta wypłacenia klaszto­rowi cystersów w Oliwie odszkodowania w wysokości 20 000 florenów, dodając od siebie jeszcze 4 000 florenów. Za te fundusze w latach 1579-1581 odbudowuje się klasztor i kościół. Z tego też okresu pochodzi część zachowanych do dzisiaj murów oraz barokowego wnętrza kościoła.
     Zaledwie usunięto ślady zniszczeń, następca opata Geschkaua, Jan Kostka (krewniak kaszte­lana gdańskiego), podejmował w Oliwie w roku 1587 nowego elekta polskiego, Zygmunta Wazę, który tutaj zaprzysiągł pacta conventa.
     W ślady królów-dobroczyńców spieszyły i rody magnackie. Oto można rodzina pomorska Kosów w osobie Mikołaja, ożenionego z Justyną, siostrą opata Dawida Konarskiego, daje na budowę nowych organów 1 000 florenów.
     Buduje je mistrz Krystyn  N e u m a n  z Prus Książęcych w latach 1603-1604. Były to praw­dopodobnie te organy, na których już w grudniu 1604 roku odegrano po nieszporach uroczyste Te Deum, a próbę gry przeprowadzał gdański organista i znany wówczas muzyk Kajus Schmidtlein. Przejęty żarliwością religijną nie przyjął w swej skromności od przeora Adlera żadnej zapłaty. Tak więc dzięki hojności małżonków Kosów kościół oliwski otrzymuje nowe organy, o których odtąd często słyszeć będziemy przy okazji różnych wydarzeń klasztornych - aż do połowy XVIII wieku - czasu powstania dzisiejszych organów.
     Wdzięczny konwent umieści w głównej nawie kościoła najpiękniejszy w całym kościele sarko­fag Kosów dłuta jednego z braci von der Blocke, słynnych rzeźbiarzy gdańskich.
     Pod światłymi rządami opatów Dawida Konarskiego i Adama Trebnica bujnie rozkwita życie umysłowe i artystyczne w klasztorze, a równocześnie ciągle wzrasta zamożność opactwa.
     Dawid  K o n a r s k i  (1589-1616), jeden z najbardziej gospodarnych i dla upiększenia kościoła klasztornego szczególnie zasłużonych opatów, funduje wielki ołtarz Trójcy Św., ozdabia kościół pomnikami i portretami dobroczyńców klasztoru, wstawia rzeźbione stalle - dzieło dawnej snycerskiej pracowni klasztornej - które zapomniane niszczały gdzieś na strychu, a wreszcie gromadzi zbiory książek, które staną się zaczątkiem nowej klasztornej biblioteki. Za jego też czasów przeprowadzono rozdział majętności klasztoru na dobra opackie i majątek konwentu.

Str.  7

Początek strony
     Adam  T r e b n i c, następny opat (1617-1630), wielce świątobliwy i uczony wychowanek Clairveaux i Akademii Krakowskiej, podniósł ogromnie poziom moralny braci zakonnych, do­magając się od nich surowego przestrzegania reguły, pogłębiania wiedzy teologicznej oraz pełnie­nia miłosiernych uczynków. Za jego też czasów, latem 1623 roku, król Zygmunt III Waza za­szczycił opactwo swą wizytą.
     Nie ominęły jednak Oliwy te same ciosy, które godziły wówczas w całe Królestwo Polskie. Jest to okres pierwszej wojny szwedzkiej. W roku 1626, za rządów opata Trebnica, wojska admi­rała szwedzkiego Karlssona Gyllenhjelma zdobywają Oliwę, niszcząc kościół z klasztorem. Organy Kosów padają również ofiarą tego najazdu: są do tego stopnia zniszczone, iż naprawa ich trwa dwa lata. W styczniu 1628 r. rozbrzmiewają znowu ich tony. Naprawione przez nieznanego organmistrza przetrwają następne stulecie. A były tak podobno ulubione przez braci i lud i taką otoczone dbałością, iż w roku 1636 zalecono używać ich z największym umiarem.
     A właśnie w tym czasie, w latach 1635-1636, bawi w Gdańsku francuski poseł do "królów północy", to jest Danii, Szwecji i Polski, Klaudiusz de Mesmes hr. d'Avaux. Jego sekretarz, Karol Ogier, barwnie opisuje wrażenia, jakie wywarło na nim polskie Pomorze i jego klejnot - Oliwa. Podziwia długą, wąską nawę kościoła, jego mury i barwne malowidła, portrety i pomniki. Słucha dźwięku organów Kosów i śpiewu zakonników podczas uroczystej mszy świętej. Opat Jan Grabiński, świetny administrator dóbr cysterskich, wraz z czterdziestoma zakonnikami wita posła i towarzyszącego mu nuncjusza papieskiego Honoriusza Visconti. Poseł króla Francji uczest­niczy tu w procesji Bożego Ciała 22 maja 1636 r. Odbywa się ona w wewnętrznym krużganku klasztornym. Gości znad Sekwany zachwyca bogaty i barwny strój szlachty polskiej, haftowane ornaty kleru, skromność i pobożność zakonników, wreszcie uroczysta a radosna muzyka organów, którym towarzyszą bębny, trąby i saluty dział ustawionych przed kościołem.
     We wrześniu tegoż roku gości Oliwa króla Władysława IV. A w dziesięć lat potem, w lutym 1646 r., znowu zagrzmiały radośnie i tryumfalnie oliwskie organy: z dalekiej Francji przybywa księżniczka Mantui Ludwika Maria Gonzaga, by poślubić króla Władysława IV. Podróżuje drogą lądową przez Niemcy. Od Lęborka przez dzisiejsze Wejherowo i Sopot zdąża w mroźny dzień ku staremu opactwu. Złożony w Warszawie ciężką podagrą królewski narzeczony przygotowuje przez swych wysłanników pod okiem Albrechta Stanisława Radziwiłła, kanclerza wielkiego litewskiego, wspaniałe przyjęcie w Gdańsku. Wśród licznego orszaku powitalnego znajdują się biskup płocki a brat królewski, Karol Ferdynand Waza, wojewoda pomorski Gerard Denhoff z żoną, wiele szlachty pomorskiej i dworzan.
     Oczom księżniczki pełnej najpiękniejszych a złudnych nadziei jawi się barwny, pełen rycer­skiego gestu, przepychu i blasku dwór polskiego króla. Nic to, że na morzu ukazać się mogą każdego mglistego ranka nieprzyjacielskie galeony, że na południowym wschodzie tli się zarzewie wojny domowej. Na ten jeden dzień nowa ojczyzna pragnie rzucić do stóp przyszłej władczyni wszystkie swe uroki i ułudy potęgi. Chylą się przed młodą panią dygnitarze kościelni i świeccy, przybrani w drogocenne futra sobole, błyskają diamentowymi guzami kontuszów, żupanów i delii, złotymi agrafami i piórami kołpaków. Błyszczą bezcenne kamienie rękojeści szabel wy­szczerbionych w wojennej potrzebie i lite pasy braci szlachty. Ciężki złotogłów kontusików szlachcianek, przedstawionych Ludwice Marii jako jej dworki przez wojewodzinę pomorską Denhoffową, zachwyca nie mniej niż wdzięk urodziwych panien. Faluje tłum hajduków i przy­glądającego się ludu. Kolasa księżniczki zatrzymuje się przy kościele. Na jego progu opat Alek­sander  K ę s o w s k i  w otoczeniu konwentu wita dostojnego gościa wytworną łacińską oracją i uroczystą mszą św., podczas której zabrzmiały znowu organy w dziękczynnym Te Deum. Za­topiona w modlitwie, zasłuchana w ich tony, przyszła królowa nie przeczuwa zapewne, że wiele minie lat, które ciężarem głazów położą się na jej życiu i dziejach nowej ojczyzny, zanim te same organy po raz drugi zagrzmią tryumfalnie, by uczcić pokój 1660 roku.

Str.  8

Początek strony
     Tymczasem za panowania Jana Kazimierza (1648-1668) w okresie wojen z Karolem Gusta­wem Oliwa związana z losami Polski przeżywa znowu ciężkie czasy. Dostaje się ona w ręce szwedz­kich dragonów generała Gustawa Stenbocka, którzy znów rabują kościół, niszczą kościelne i klasztorne wnętrza, grabią cysterskie włości. Dopiero rok 1660 przynosi wreszcie Oliwie na czas dłuższy upragniony pokój. Za sprawą Mikołaja Prażmowskiego, biskupa łuckiego, kanclerza wielkiego koronnego, wybór miejsca rokowań pada wówczas na opactwo oliwskie. W pro­mieniu trzech mil od niego ustają działania wojenne, cichnie huk armat, jęk rannych, gasną pożary. U skraju lesistych wzgórz, odcinające się surową bielą swych murów od drzew starego ogrodu, urasta opactwo do symbolu pokoju, wyrażonego niegdyś przez ową gałązkę oliwną w śnie Subisława. Z cichego kręgu życia klasztornego wchodzi Oliwa na szeroką arenę głośnych wydarzeń politycznych. Rokowania trwają już od stycznia 1660 r. Po wyboistych drogach od Sopotu po Gdańsk, w czasie zimowych mrozów i wiosennych roztopów, toczą się pojazdy posłów i media­torów pięciu państw biorących udział w rokowaniach, a czasem i karoca Ludwiki Marii udającej się do Oliwy u boku królewskiego małżonka.
     Po tygodniach niepewności, za sprawą francuskiego posła de Lumbresa podpisano 3 maja 1660 r. o północy traktat pokojowy, a w chwilę potem w kościele oświetlonym jarzącym blaskiem setek świec opat Aleksander Kęsowski odprawiać począł solenne nabożeństwo, podczas którego mnisi śpiewali dziękczynne Te Deum. Pod gwiaździste sklepienie kościoła, w najodleglejsze za­kątki nawy, ku portretom władców, niosła się od chóru potężna, tryumfalna muzyka tylekroć śmiertelnie ranionych i znowu do życia przywoływanych organów Kosów.

     Lata po traktacie oliwskim były zrazu dla klasztoru okresem spokoju, ciszy i pracy.
     W tym czasie, w roku 1677/78, gości Oliwa króla Jana III Sobieskiego i królową Marysieńkę, którzy wśród licznych przejażdżek po okolicach Gdańska nie omieszkali kilkakrotnie zajrzeć do starego opactwa.
     U schyłku XVII wieku czekać ma Oliwę inna, bitewny zgiełk i zniszczenie za sobą niosąca wizyta kandydata do tronu polskiego. Jesienią 1697 roku książę Conti, stojący na gdańskiej redzie, prowadzi w Oliwie polityczne rozmowy ze swymi zwolennikami, korzystając z gościny opata Michała Hackiego. Pobyt książęcych stronników w klasztorze ściągnie napaść saskich rajtarów Augusta, kontrkandydata do polskiej korony. Sasi, otoczywszy nocą klasztor, wyłamali wrota, rozgromili przeciwników, dokonali licznych grabieży - głównie koni i pojazdów - i zdołali wtargnąć aż do kościoła. Szczęściem jednak kościół wraz z organami udało się od nowego zni­szczenia uratować.
     W roku następnym August II Sas, przy zmiennej marcowej pogodzie, zawita do klasztoru, konno objedzie wzgórze Kolibek i Redłowa, a potem podejmowany będzie obiadem w refektarzu klasztornym. I znowu spokojne lata obejmą ciszą Oliwę.

     Nadchodzi wiek XVIII a wraz z nim największy rozkwit całego opactwa w latach 1734-1772.
     Mimo licznych zniszczeń wojennych, jakie w ubiegłych wiekach dotknęły opactwo, zdołało ono nie tylko odbudować kościół i klasztor, ale i otaczające je a ważne dla codziennego bytowania budynki gospodarcze, jak: młyn, piekarnię, browar, spichlerze i stajnie. Zarząd rozlicznych wsi, folwarków, lasów, jezior i domów spoczywał w ręku opata i zakonników, noszących w za­leżności od pełnionych obowiązków tytuły: "administrator praediorum", "praefectus molendarum", "pater granarius", "praefectus silvarum" itd. Klasztor posiadał własną jurysdykcję nad poddanymi świeckimi, własny szpital, schronisko dla starców, a nawet lekarza świeckiego. W skar-

Str.  9

Początek strony
bcu gromadził drogie naczynia liturgiczne, srebra stołowe, klejnoty, a pieniądze pożyczał na procent.
     Wraz ze wzrostem zamożności podnosiła się i kultura. Językiem klasztornym - jak i wszędzie - była łacina, ale tak świetna, tak nie skażona naleciałościami średniowiecza, iż dokumenty oliwskie wzbudzały podziw w kancelarii królewskiej.
     Opactwo posiadało własną bibliotekę, prowadziło introligatornię i drukarnię, początkami sięgającą jeszcze czasów króla Michała Korybuta. Spod jej pras obok przeważającej ilości teo­logicznych dzieł w języku łacińskim wychodziły liczne druki polskie, czasami również niemieckie.
     Stypendium w wysokości 2000 guldenów, ufundowane za czasów przeora Iwana Rowedera dla braci studiujących na uniwersytecie, przyczyniło się również do podniesienia poziomu intelek­tualnego konwentu.
     Napływ nowicjuszy w XVIII wieku był liczny. Warunkiem niezbędnym przyjęcia do nowicjatu było - obok powołania klasztornego - uzdolnienie muzyczne. Mimo surowej dyscypliny i pracy warunki życia codziennego mieli młodzi zakonnicy dobre. Wyżywienie składało sie z mięsa i jarzyn, a w dnie postne z ryb hodowanych specjalnie w licznych stawach klasztornych, oraz z chleba pszennego; za napój służyło piwo, a w dnie świąteczne wino. W czasie rekreacyj używano gier i zabaw w ogrodzie.
     Spośród wszystkich nauk rozwinęła się wśród cystersów oliwskich szczególnie teologia, ze sztuk zaś rzeźba i muzyka. Studium teologii - rzecz zrozumiała - wysunęło się na pierwszy plan w klasztorze, którego członkowie pełnili służbę duszpasterską i kaznodziejską. Natomiast pielęgnowanie sztuki rzeźbiarskiej i muzyki było raczej indywidualną cechą oliwskiego konwentu.
     Już w głębokim średniowieczu istniała w Oliwie pracownia snycerska, która słynęła z wy­robu stall. Zamawiał je np. tu dla Gniezna i Krakowa arcybiskup Jakub z Sienna.
     Również i muzyka pielęgnowana była w Oliwie od dawna.
     W średniowieczu panuje zasadniczo śpiew gregorjański, zwany inaczej chorałem, którego cechą jest jednogłosowość. Dopiero stopniowo w ciągu wieków tworzy się muzyka wielogłosowa, która zrodziła się w Europie z poczucia harmonii właściwego jej narodom. Zaczyna się ona już w wieku IX od prymitywnego dwugłosu, z głosem basowym trzymającym jedną nutę. Pierwszy rodzaj tej dwugłosowej muzyki zwano "organum". Początkowo była to forma bardzo niedołężna, która z biegiem wieków przekształciła się w artystyczne formy muzyki polifonicznej. Jeszcze w średniowieczu powstały również liczne traktaty teoretyczne o muzyce, a przedmiotem mozolnych studiów była "musica choralis", obejmująca zasady muzyki, jej podział, naukę interwali, tonacje kościelne. "Musica choralis" kwitła głównie w klasztorach, gdzie mnisi z mrówczą pracowi­tością spisywali i przepisywali owe traktaty.
     Wiek XVII i pierwsza połowa wieku XVIII jest epoką dramatycznej monodii, a nowy śro­dek techniczny organistów włoskich, tak zwany "basso continuo", rodzi muzykę opartą na harmonii, czyli akordach, jako gotowych jednostkach kilkugłosowych. W tym też czasie w Niem­czech, na gruncie przygotowanym przez organistów mających własny styl gry, dojrzewa ma­jestatyczna sztuka największego wirtuoza gry organowej - Jana Sebastiana Bacha, twórcy licz­nych utworów organowych, jak preludia, fugi, chorały i tokkaty.
     Muzyka organowa jest muzyką przeważnie polifoniczną. Polifonia polega na zestawieniu kilku samodzielnych melodycznie i rytmicznie głosów, gdzie każdy głos jest równie ważny, żaden nie zdobywa supremacji, chyba chwilowo. Charakterystyczną cechą tonu organowego jest jego jednolite brzmienie, majestat, spokój i brak afektacji. Jest to ton typowy dla instrumentu muzyki kościelnej.
     W Oliwie - jak wiadomo - od lat kwitło życie muzyczne i błyszczały talenty wśród ojców i braci zakonnych.
     Największe zasługi dla rozwoju oliwskiej muzyki tego okresu położył opat Jacek  R y b i ń s k i  (1740-1782). Jest to jeden z najwybitniejszych opatów a równocześnie ostatni opat cysters.

Str.  10

Początek strony
     W uznaniu zasług związano imię jego ze słowami "feliciter Olivam gubernavit" ("rządził Oliwą pomyślnie"). Podobnie jak opat Trebnic, podniósł on znowu dyscyplinę klasztorną. Wielkie dochody, jakie niosło opactwo, pozwoliły mu na wzniesienie w latach 1754-1756 pięknego i obszernego pałacu opackiego w stylu rokoko, ze specjalną salą muzyczną. Wokoło pałacu na dziesięciohektarowym obszarze, dołączonym do starego, szesnastowiecznego ogrodu, założył park. Park ten, wzorowany na francuskich ogrodach barokowych, zaprojektowany był przez twórcę parku wilanowskiego, słynnego ogrodnika Dębińskiego z Kocka.
     Główne jednak zainteresowania opata Rybińskiego szły w kierunku muzyki.
     Już w roku 1742 na skutek jego starań postanowiono utworzyć z ojców i braci zakonnych chór i zespół muzyczny. Chór ten, powstały po roku 1750, zabłysnął zwłaszcza w latach 1770-1780. Wybijali się w nim: ojciec Leopold (Krzysztof) Milde - basista, ojciec Piotr (Józef) Teymler - skrzypek, ojciec Rafał Nerlich - tenor, brat Józef Barcz - harfiarz, ojciec Dionizy (Wacław) Grossmann, rodem z Czech - wirtuoz na oboju, a dalej kompozytorzy: ojciec Urban Miller, autor nie zachowanego a słynnego Requiem, i ojciec Lambert Franek, również rodem z Czech - autor symfonii do słów przeora Iwona Rovedera, granej na organach z okazji sprowadzenia w roku 1739 relikwii św. Oliwy z Anagni.
     Dla takich artystów trzeba było odpowiedniego instrumentu.
     Jeszcze przed rokiem 1690 zamierzał opat Hacki budowę nowych organów, a w instrukcjach wizytatorów z początku wieku XVIII powtarzały się polecenia naprawy, i to natychmiastowej, piszczałek i miechów. Wspomina o tym instrukcja wizytatora Mikołaja Antoniego Łukomskiego, opata klasztoru w Lądzie, z 1723 r. i wizytatora Tomasza Franciszka Czapskiego, opata pelplińskiego, z 1726 roku.
     Organy Kosów, zniszczone przez czas, budowane i naprawiane na modłę XVI i XVII wieku, nie wystarczyły już dla muzyki XVIII wieku. Od czasu bowiem niemieckiego organmistrza Gotfryda Silbermana, który z początkiem XVIII w. rozwinął sztukę budowy organów, dosko­nalenie ich szybko postąpiło naprzód.
     Z tych więc przyczyn za sprawą opata Rybińskiego konwent postanowił w dniu 18 kwietnia 1748 r. "na chwałę Boga i Najświętszej Panny" zbudować nowe organy. Poczęto więc szukać godnego mistrza.
     W tym czasie, bo około 1758 roku, przybywa do Gdańska młody Jan  W u 1 f, syn organmistrza z Ornety, urodzony w r. 1735. Wcześnie osierocony przez ojca, który go wyuczył swego zawodu, idzie w świat szukać chleba i sławy. Opuszcza rodzinną okolicę i pieszo, to znowu chłopskim wozem wędruje ku możnemu, ludnemu Gdańskowi. Przenosi złocone fasady jego domów, rzeź­bione przedproża, strzeliste wieżyce kościołów, spichlerze nad senną Motławą - nad cichy urok małego miasteczka. Zostawia za sobą lesiste wzgórza i jeziora Warmii, pola Ornety, zakwitające lnem błękitno, falujące łany zbóż i pozostaje w Gdańsku, gdzie wnet znajduje pracę. Tutaj też zapoznaje się z oliwskimi cystersami, posiadają oni bowiem własny dom na Targu Drzewnym, wygodnie urządzony, by w trakcie załatwiania rozlicznych interesów w mieście nie zatrzymywać się w przygodnych gospodach. Tutaj młody Wulf dowiaduje się o zamiarach opata Rybińskiego, o jego zainteresowaniach muzycznych, o chórze zakonnym - i udaje się do samej Oliwy. Opat poznawszy Wulfa, jego uzdolnienia, wiadomości i ambicje, postanawia powierzyć mu budowę nowych organów.
     Zgodnie z cysterską zasadą, iż wszelkie dobra doczesne służące klasztorowi winny być two­rzone rękoma zakonników, starał się konwent zapewne skłonić Jana do wstąpienia do zakonu. W każdym razie Jan rozpoczynał swą pracę jeszcze jako człowiek świecki, otrzymał bowiem za nią zapłatę 100 talarów. W źródłach dotyczących tej sprawy istnieje pewna niejasność: jedne podają, iż jako człowiek świecki zbudował on najpierw małe organy i wykazawszy się umiejętno­ściami został wysłany w trzyletnią podróż na koszt konwentu, inne - że budowa małych i wielkich organów nastąpiła dopiero po jego powrocie z podróży, gdy był już zakonnikiem. W każdym

Str.  11

Początek strony
razie jest pewne, iż twórcą zarówno małych jak i wielkich organów był Jan Wulf, wskazuje na to bowiem jednakowy rozkład i konstrukcja obu instrumentów.
     Tak więc po roku 1758 - nie wiemy dokładnie kiedy - wyrusza młody Jan w podróż do Holandii i Niemiec, by u najprzedniejszych mistrzów tego czasu wydoskonalić się w budowaniu organów.
     A zawód organmistrza nie był łatwy. Wymagał szerokiego artystycznego wykształcenia, do­kładnej wiedzy organmistrzowskiej, wielkiej techniki, znawstwa materiału drzewnego, by wy­brać drzewo odporne na zmiany temperatury i dobrze wysuszone. Najnowsze wówczas zdobycze fizyki i mechaniki musiały być znane budowniczemu, a ucho jego musiało być czułe na piękno tonów, by pojedyncze rejestry, czyli grupy piszczałek wydających dźwięki jednakowej barwy, mogły spłynąć w harmonijny dźwięk. Poszukiwali zaś ówcześni organmistrze dźwięku syntety­cznego, starali się naśladować dźwięki poszczególnych instrumentów, zachować ich barwę jak najczyściej.
     Podróż Jana trwać miała trzy lata, po czym wrócił on do Oliwy.
     Małe organy oliwskie zostały zbudowane przed rokiem 1763. W południowej części poprzecznej nawy kościoła, u zachodniej jej ściany, na emporze wspartej na dwu filarach, zbudował Jan w pię­knej, dawnej barokowej oprawie z czasów opata Hackiego (z r. 1680) małe organy. Posiadały one jeden manuał, czyli klawiaturę ręczną, i jeden pedał, czyli klawiaturę nożną, 14 rejestrów, czyli głosów rzeczywistych. Do budowy tego instrumentu użył Jan częściowo materiału ze starych organów Kosów.
     Dlaczego młody, pełen talentu człowiek poznawszy szeroki świat zdecydował się na wstąpienie w mury klasztoru, wyrzekając się wszystkich bogactw doczesnego życia - pozostanie na zawsze tajemnicą. Czy wpłynęła na tę decyzję jakaś tragedia osobista, jakiś zawód miłosny, czy po prostu w porównaniu z głębią życia wewnętrznego, jaką dawała mu praca w surowych murach kościelnych, znikome okazały się uroki rokokowego wieku XVIII, co "podwójne, janusowe miał oblicze i patrzył na świat spod pudrowanej peruki wzrokiem swych magów i szarlatanów", dość, że w dniu 22 stycznia 1763 r. Jan przywdziewa biały habit cysterski z czarnym szkaplerzem i zgodnie z regułą zakonną spisuje swój testament. Zapisuje w nim 200 guldenów posiadanych w Gdańsku swemu bratu, a 100 talarów otrzymanych od cystersów pozostawia dla siebie i przybrawszy imię zakonne  M i c h a ł - rozpoczyna swe dzieło.
     W budowie wielkich organów, w ich części zewnętrznej, tj. oprawie (tzw. prospekcie), po­magają bratu Michałowi snycerze: brat Alanus i brat Gross; wiele rzeźb posiada nawet ich mono­gramy. Pracownia snycerska klasztoru raz jeszcze dzięki ich talentowi okryć się miała rozgłosem. Sam instrument muzyczny buduje brat Michał przy pomocy braci zakonnych, tj. konwersów, których liczba w pewnych okresach przekraczała nawet dwudziestu. Budowa wielkich organów trwała dwadzieścia pięć lat, od 1763 do 1788 r. Z okresu tej budowy zachowały się do niedawna w archiwum klasztornym notatki, według których suma pieniędzy wydatkowanych na materiał a wypłaconych do rąk brata Michała wynosiła 7982 floreny.
     Zadanie brata Michała nie było łatwe: na niewielkim stosunkowo chórze miał zbudować zgodnie z życzeniem opata Rybińskiego dzieło, które by zaćmiło wszystko, co dotąd w tej dzie­dzinie osiągnięto.
     Wielkie organy brata Michała zbudowane w podkowę zajęły całą głąb i boki muzycznego chóru, lecz mimo to zmieścić się mogły tylko dzięki spiętrzeniu w trzech kondygnacjach. Opra­wiono je w drzewo kunsztownie rzeźbione w rokokowe girlandy kwiatów i pnących roślin. Liczne figury aniołów - jedenaście dużych, sześć małych i osiem zupełnie maleńkich - trzy­mają w rękach poruszające się trąbki, puzony i dzwonki, wprawione w ruch przez specjalne re­jestry "angelica" I i II. I znowu motywy roślinne pełne niezrównanego wdzięku, tak charaktery­styczne dla sztuki rokoka, zostały wyrzeźbione na drewnianej galerii chóru oraz na czterech filarach, które ją dźwigają. Ciemna masa rzeźby odcina się ostro od białych ścian i rozpiętego

Str.  12

Początek strony
sklepienia. Boczne okna zostały na chórze zasłonięte przez masyw organów, jedyne światło daje małe okno owalne, umieszczone na osi nawy. Posiada ono witraż pochodzący z roku 1768, przed­stawiający Madonnę z Dzieciątkiem kompozycji nieznanego artysty.
     Na środku chóru ustawiony był kontuar, czyli stół gry. Organista siedział twarzą do wielkiego ołtarza mając przed sobą manuały, czyli klawiatury ręczne, a po bokach wyciągi-rejestry. Organy brata Michała posiadały 3 manuały, 83 głosy czyli rejestry (51 rejestrów manuałów i 32- pedału). 5000 piszczałek, wytoczonych misternie z lipy, dębu i jodły oraz ulanych z cyny, ustawionych było rzędami jedne nad drugimi na podstawie akustycznej. Piszczałki jednego wymiaru i kon­strukcji tworzyły właśnie owe rejestry, czyli głosy o jednakowej barwie. Każda klawiatura posiadała swoje wiatrownice, a na nich umieszczone piszczałki. Były one różnej wielkości i różnej budowy. Największe dochodziły do 10 m długości, najmniejsze liczyły kilkanaście centymetrów. Od ich długości zależała - jak wiadomo - wysokość tonu. Piszczałki umieszczone na przedzie organów zwane "prospektowymi" dawały ton zasadniczy dźwięku. Piszczałki "kryte" dawały brzmienie łagodne i przytłumione; były to: burdon, kwintadena, subbas o głębokim i ponurym brzmieniu. Flety o zróżnicowanych nazwach dawały w połączeniu z alikwotami (kwinta, tercja) wspaniałe efekty dźwiękowe. Inne piszczałki zbliżyły się barwą dźwięku do instrumentów smyczkowych; były to wiole o łagodnym brzmieniu. Piszczałki "językowe" naśladowały puzon, trąbkę, szałamaję i niski ton głosu niedźwiedzia. Mikstury i cymbałki o wysokim, jasnym brzmieniu dodawały muzyce blasku i siły.
     Płuca instrumentu stanowiły miechy wielofałdowe, obciągnięte skórą, mieszczące się opodal, w specjalnej komorze. By wprawić je w ruch, trzeba było uruchomić 14 czerpaków obsługiwanych przez czterech do siedmiu kalikantów, którzy deptaniem tłoczyli powietrze do miechów. Stamtąd szło ono kanałem wiatrowym, czyli czworokątną rurą, do małych kanalików i do wiatrownic, a dalej przez podniesienie zasuwy dostawało się wentylami do piszczałek. Traktura, czyli mecha­nizm gry, w postaci listewek łączących klawisze z wentylami, była jak we wszystkich osiemnastowiecznych organach mechaniczna. Nowością, która zachwycała współczesnych brata Michała, była wielka ilość rejestrów, zwłaszcza basowych. Pedał posiadał - jak wspomniano - 32 głosy.
     Połączenie majestatycznej gry organów z ruchem licznych słońc, gwiazd i instrumentów muzycznych w rękach aniołów dawało wspaniałe efekty słuchowo-wzrokowe.
     Mimo tak długich lat budowy organów i pomocy tylu konwersów brat Michał nie dokończył dzieła, praca się bowiem nieoczekiwanie komplikowała.
     W trakcie budowy i rozrastania się organów okazało się mianowicie, iż stół gry stojący na środku chóru zabierał zbyt wiele miejsca potrzebnego dla śpiewaków i muzyków. Konwent polecił więc bratu Michałowi przesunąć stół na bok. Staremu mistrzowi wydano też jeszcze drugie polecenie. Oto wszystkie organy osiemnastowieczne strojone były o pół tonu wyżej od instrumentów muzycznych strojonych według kamertonu. Brat Michał miał zbudować takie urządzenie, by za jednym ruchem rejestru organista mógł przestawić organy z tonu wysokiego na kamerton i uzgodnić z instrumentami towarzyszącej orkiestry. Przy takim jednak przestawieniu najniższe C-kontra wypadało najgorzej, stawało się nieme, nie mając odpowiednich piszczałek. Organista mógł wprawdzie wyrównać tę różnicę przez zwyczajną transpozycję, tj. przeniesienie utworu do odpowiedniej tonacji, konwent jednak zażądał zbudowania specjalnego mechanizmu. Brat Michał urażony w swej dumie mistrza i pozbawiony już sił młodzieńczych zrezygnował wówczas z dalszej pracy, tym bardziej że ostatni z jego pomocników przeniósł się w r. 1789 w głąb Polski.
     Michał Wulf miał już wówczas za sobą przeszło ćwierćwiecze pobytu w klasztorze, a od z górą dziesiątka lat był już ojcem zakonnym, bowiem w roku 1776 otrzymał święcenia kapłańskie. Piękno dzieła, które stworzył, było tak wielkie, a imię jego jako budowniczego tak głośne, iż snuć się za nim poczęła legenda o narodzinach dzieła i śmierci twórcy.

Str.  13

Początek strony
     W ciągu tych długich lat przeżywał on okres najwspanialszego rozkwitu cysterskiego domu, widział gromadzenie dzieł sztuki, budujący się wytworny, pełen uroczej lekkości pałac opacki, przemierzał ścieżki cienistego parku, śledził igrające w czystych wodach stawów srebrzyste karpie - ale każda jego myśl, każde drgnienie serca, należały do wielkiego dzieła rosnącego w mroku długiej nawy. Wieść o jego organach rozchodziła się już daleko...
     Mijał rok za rokiem, odzierając z sił pochylonego nad tworzywem człowieka, odbierając giętkość jego palcom, bystrość jego spojrzeniu, dorzucając za to coraz nowych uroków rosnącym na chwałę Boga i Madonny organom, na których pokorny mnich nie swój monogram, ale opata herb uwiecznił. Za ostrołukowymi oknami kościoła mijały deszczowe, wietrzne zimy nadbałtyckie, śmiały się rozsłonecznione wiosny, ale organmistrz nawet ich nie zauważał, wierny cysterskiej zasadzie: "praca i wyrzeczenie". Ciszę kościelną mącił zgrzyt narzędzi, szmer naciąganej na miechy i czerpaki skóry, ciężkie oddechy ludzi osadzających wielkie, srebrzyste piszczałki. Gdy słońce przenikało do nawy, wyłaniały się z mroku rzeźbione w drzewie anioły...
     Opat Rybiński zachodził często na chór i przyglądał się dziełu, którego był ojcem duchowym.
     Któregoś dnia - jak głosi legenda - ojciec Michał odprawiał mszę św. przed głównym ołtarzem. Zgromadzeni mnisi chcąc mu zrobić radosną niespodziankę zagrali na Gloria po raz pierwszy na prawie ukończonym instrumencie. I oto skupioną ciszę napełniła cudowna, pełna harmonii muzyka. Czysta intonacja głosów, piękna charakterystyka dźwięku każdego rejestru, niezrównana subtelność w barwie tonów pieściły ucho. Śpiewały przytłumione i łagodne głosy burdonu i kwintadeny, surowy subbas i niższy o oktawę kontra-subbas, zawodziły wszystkich udcieni wiole, grały flety, a ostre, przenikliwe dźwięki puzonu, dulcianu, oboju i trąbki doda­wały muzyce blasku.
     Odwrócił się ojciec Michał. Poprzez migotliwy blask świec zobaczył swe dzieło: z dala sre­brzyły się nowe piszczałki, z mroku wyłaniały się czyste linie lekkiej, radosnej ornamentyki pro­spektu, subtelne twarzyczki drewnianych aniołów, rokokowe główki puttów, wysoko w głębi barwiły się witrażowe postacie. Oto zaczynają wirować słońca i gwiazdy, ramiona dziewczęcych aniołów wznoszą się w górę z instrumentami muzycznymi, dzwonią dzwonki w dziecięcych rączkach puttów. Muzyka rośnie, potężnieje, przenika zda się mury. Mnisi klęczą zasłuchani... Wtem widzą, iż ojciec Michał osuwa się martwy do stóp ołtarza...
     Tak wedle legendy zakończyć się miała służba boża ojca Michała. Jest to jednak tylko legenda. Wiadomo bowiem, że ojciec Michał Wulf długie jeszcze lata przysłuchiwać się mógł dźwiękom swych organów, dożywając w oliwskim klasztorze późnych lat starości. Zmarł dopiero 11 marca 1807 roku.
     Dzieło jego nie było jednak jeszcze całkowicie wykończone. Przez trzy lata szukali cystersi nowego budowniczego. Nie znajdując go wśród swego grona, powierzyli dokończenie dzieła organmistrzowi gdańskiemu Dalitzowi, uczniowi szkoły Silbermana, znanemu mistrzowi z kościoła Panny Maryi. Za pracę swą otrzymać on miał kwotę 8500 florenów. Budowa trwała dwa lata, od 1791 do 1793 r. Zgodnie z życzeniem konwentu Dalitz przeniósł stół gry ze środka chóru na skrzydło północne. Natomiast nie zbudował on urządzenia zmieniającego ton.
     Ciekawą jest rzeczą, iż w kronikach klasztoru brak jakiejkolwiek wzmianki o poświęceniu wielkich organów. Tłumaczyć to należy chyba śmiercią zasłużonego opata Rybińskiego w 1782 r.
     O kilka lat wcześniej zaszły też w Oliwie gruntowne zmiany. W roku 1772, gdy skutkiem pierwszego rozbioru Pomorze dostało się w chciwe, żelazne ręce Fryderyka II, opactwo zostało również okupowane i pozbawione zarządu swymi dobrami. Nie pomogły wówczas starania opata Rybińskiego, które w jego imieniu czynił senior konwentu, ojciec Płacyd, u Fryderyka II w Malborku. Opatowi przyznano jedynie kwotę 4000 talarów rocznie oraz dożywotnią używalność pałacu i ogrodu, a klasztorowi odszkodowanie w wysokości połowy wartości zabranych dóbr.
     Jacek Rybiński był ostatnim właściwym opatem klasztoru oliwskiego, wybranym na to stano­wisko przez konwent. Z przejściem Oliwy pod rządy pruskie - mimo pozostawienia opactwa -

Str.  14

Początek strony
skończyły się czasy swobody kanonicznej. Król pruski korzysta z przysługujących mu praw wpływu na obsadę stanowisk kościelnych w iście swoisty sposób. Następcą Rybińskiego na godność opacką w Oliwie zostaje w roku 1782 (jako opat komendatoryjny) Karol Hohenzollern, z katolickiej linii rodu królów pruskich, były oficer, który jeszcze przedtem został mianowany opatem cysterskiego klasztoru w Pelplinie. Nie troszczył się on wiele o opactwo, traktując je jako wygodną synekurę i pozostawiając zarząd nad klasztorem przeorowi.
     Tymczasem gospodarka klasztorna coraz bardziej podupadała. Klasztor pozbawiony od roku 1772 dochodów ze swych dóbr żył z odsetek od swych kapitałów i z 60 000 guldenów, jakie jeszcze w 1774 r. opat Rybiński przekazał klasztorowi ze swych dóbr opackich. Przeorowie schyłku XVIII i początku XIX wieku wprowadzają daleko idące oszczędności, nawet w wyżywieniu, jak zmniejszenie porcji chleba i mięsa dla zakonników oraz zmniejszenie zaopatrzenia dla szpitali i domów ubogich. Ograniczono również przyjmowanie nowicjuszy, których liczba spadła z 40 do połowy. Słyszymy jeszcze o przyjęciu Czecha, Wincentego Lobel, organisty i tenora, oraz ostatniego nowicjusza, Wojciecha Liskowskiego, przyjętego w 1804 r.
     O rok wcześniej zwiedzał Oliwę warszawski klasyk Michał Wyszkowski. Podziwiał kościół i głośne już w tym czasie organy. Opisując swój pobyt, zanotował:

Dziś w opuszczonej Oliwie
Mnichy mieszkają szczęśliwie -

ale słowo "szczęśliwie" znalazło się chyba tylko dla rymu.

     Nadszedł okres wojen napoleońskich. Gdy ojciec Michał Wulf dożywał właśnie swego wieku, na przedwiośniu 1807 roku armia Napoleona rozkwaterowana dokoła obleganego Gdańska urządziła w klasztorze oliwskim lazaret usuwając zakonników poza klauzurę, do pałacu opackiego. W czasie trwania działań wojennych klasztor doznał wielu zniszczeń, a jego cenna biblioteka została zrabowana. Gdy na mocy pokoju tylżyckiego Gdańsk stał się Wolnym Miastem, skarb pruski przestał wypłacać Oliwie sumę rekompensacyjną ustaloną w 1772 r. Klasztor znalazł się więc w wielkich trudnościach finansowych i wtedy to wyprzedał srebra kościelne.
     W roku 1813 armia rosyjsko-pruska oblegała polsko-francuskie wojska w Gdańsku i klasztor po raz drugi służył jako szpital dla wojska. Główny ciężar obrony spoczywał na wiernych Napo­leonowi aż do ostatka Polakach.
     Wojenne te wydarzenia nie sprzyjały rozkwitowi muzyki organowej - przeciwnie, zagrażały samemu nawet istnieniu organów. Tak wielkie dzieło wymagało ponadto stałej opieki i konser­wacji, a ta pieniędzy i pokoju. Któż miał się troszczyć o arcydzieło sztuki, gdy ginęli ludzie? W tych latach nadziei i rozczarowań dla ówczesnego polskiego pokolenia najliczniej może tylko żołnierze Księstwa Warszawskiego odwiedzali klasztorny kościół z jego polskimi zabytkami.

     Tymczasem zdawały się wypełniać dni dzieła Subisława. Już od roku 1810 cystersi oliwscy z niepokojem oczekiwali edyktu kasacyjnego. Ta niepewność jutra oraz zawierucha wojenna spowodowały, iż ani w kościele, ani w budynkach klasztornych nie przeprowadzono żadnych napraw. Odbiło się to w pierwszym rzędzie na organach. Nie było pieniędzy na reperację znisz­czonych wiatrownic i kanałów wiatrowych. Jak wspominają archiwalne zapiski klasztorne, za­klejano te wiatrownice i kanały starymi księgami liturgicznymi.
     W roku 1820 rząd pruski wydał edykt kasacyjny, wprowadzony jednak w życie dopiero w paź­dzierniku 1831 r.

Str.  15

Początek strony
     Komisja kasacyjna wchodząca w progi klasztoru zastała w nim czterech ostatnich zakonników w bardzo podeszłym wieku, a sam klasztor w stanie wielkiego zaniedbania. Akt kasacyjny prze­kazywał cały majątek państwu pruskiemu, a kościół i budynki poklasztorne - parafii katolickiej. Dotychczasowy kościół parafialny św. Jakuba, leżący opodal klasztornego, przyznano gminie ewangelickiej. Państwo pruskie zobowiązało się jednak wobec parafii katolickiej do zapewnienia jej odpowiednich środków materialnych na utrzymanie kościoła i przynależnych budynków.
     Opiekę nad organami objął gdański organmistrz, niejaki J.B. Wiśniewski. Z latami jednak organy ulegały nieuniknionemu w tych warunkach niszczeniu, zarówno z powodu wilgoci, jak i robactwa. Wiśniewski dokonywał pewnych częściowych napraw, przy tej zaś okazji na naj­wyższej piszczałce uwiecznił swe nazwisko.
     Ówczesny organista kościelny Benseman zwracał się w 1858 r. z prośbą do króla pruskiego, by zezwolił na gruntowną naprawę organów. Tekst owej prośby (zapewne kopia) przechował się długie lata ukryty w organach. Usiłowania Bensemana nie pozostały bez rezultatów. W latach 1863-1865 przeprowadzono wreszcie pełną naprawę organów, powierzając ją szczecińskiemu organmistrzowi F.W. Kaltschmidtowi za wynagrodzeniem 6000 talarów. Kaltschmidt przed podjęciem naprawy przedstawił w relacji poinspekcyjnej obraz zniszczenia organów. Relacja ta mówi, iż komora miechów miała źle oszalowany dach, skutkiem czego deszcze, śniegi i wiatry hulały w niej w zawody. One to głównie dopełniły dzieła zniszczenia. Czerpaki miechowe z czasów brata Michała miały skórę przegniłą i wiele z nich naznaczono kredą jako niezdatne do użycia. Traktura była zgniła, drewniane piszczałki zżarte przez kornika. Według zdania Kałtschmidta kanały były za wąskie, wiatrownice za małe, a piszczałki metalowe - mimo swej pozornej wiel­kości - za słabe i dlatego nie mogły się oprzeć wibrowaniu przy silnej intonacji.
     Kaltschmidt pracował dwa lata. Powiększył on organy o jeden rejestr, miały więc odtąd 84 głosy rzeczywiste. Owym osiemdziesiątym czwartym głosem była eolina (skrzypce), mająca szczególnie delikatny ton. Piszczałki eoliny były z cyny, o wysokości 8 stóp. Kaltschmidt powiększył głosy główne kosztem rejestrów bocznych, dał 19 nowych wiatrownic, nowy stół gry, 3 nowe manuały i pedał, nową trakturę mechaniczną oraz sprzężenie, tj. kopulację pedału. Obok 84 re­jestrów grających było jeszcze 17 niemych, ozdobnych.
     Tak odnowione organy w roku 1865 głosiły tryumf Zmartwychwstania Pańskiego.
     Pracę Kałtschmidta odbierali Ferdynand Deneke, autor szkicu Die grosse Orgelvon Oliva (Danzig 1865), i dyrektor konserwatorium gdańskiego L.T. Granzin. Ten ostatni przedstawił plan kon­serwacji odnowionych organów, która miała polegać na zabezpieczeniu miechów i czerpaków od wilgoci przez naprawę dachu w komorze miechów, dalej na zasłanianiu okien dla chronienia piszczałek przed słońcem, by się nie rozstrajały. Piszczałki otwarte miały być osłonięte drucianą siatką, by nie wpadały w nie nietoperze i ptaki, wentyle zaś piszczałek osłonięte gazą przed ro­bactwem.
     Nie tylko jednak wielkie, ale i małe organy niszczały. Już w roku 1840 organmistrz gdański K.F. Schuricht usuwał zniszczenie w miechach, wiatrownicy i kanałach małych organów, a mimo to około roku 1901 organista Ploman ostrzegał znowu, że wnętrze organów małych stoczone jest przez kornika.
     Od końca XIX wieku parafia oliwska prowadziła ożywioną korespondencję z rządem pruskim na temat funduszów potrzebnych do przebudowy i modernizacji organów. Aż do pierwszej wojny światowej ciągnęły się te dyskusje i targi. Rząd odmawiał większej sumy pieniędzy, uważał nawet, iż strojenie organów nie należy do jego obowiązków. Później dopiero, na skutek głosów fachowców i muzykologów, którzy ostrzegali, iż dzieło bezcennej wartości znajduje się u progu ruiny, zgodził się rząd pruski przebudować organy, ale zmniejszone do 60 rejestrów. Gdyby miało ich być więcej, parafia miała pokryć czwartą część kosztów całej przebudowy. Tak ogra­niczonej propozycji parafia jednak nie przyjęła i spór ciągnął się dalej.
     Czymże był pocysterski kościół ze wspaniałymi organami dla polskiego życia tych ziem w po­nurym wieku zaboru ?

Str.  16

Początek strony
     Mimo złudnych nadziei gdańszczan i uporczywych starań przedstawicieli miasta, kongres wiedeński 1815 roku przyznaje ponownie Gdańsk Prusom. Od tego czasu całe Pomorze Gdańskie, administracyjnie połączone z Rzeszą Niemiecką, przeżywa ciężki okres walki o narodową odrębność swej ziemi. Napływowa warstwa urzędników i wojskowych pruskich, osiadła po miastach, pozoruje niemiecki charakter kraju, a polskość wyrugowana z urzędów, szkól, a nawet z kościoła zachowuje się jedynie w progach rodzinnego domu. Wśród nocy germańskiego zalewu wyłania się Oliwa jako bezcenny klejnot w skarbnicy narodowych pamiątek. Pielgrzymują do niej bodaj wszyscy Polacy zza kordonu, jacy tylko zawitają w te strony. Widzą oni klasztor opu­stoszały, a wspaniały park opacki otwarty dla publiczności.
     Ale kościół pozostał zaklętą w kamień pamiątką świetnej przeszłości, związanej zawsze z Polską Pielgrzymują też tutaj Polacy z całej pomorskiej ziemi: z błękitnego pojezierza, z zielonych, żyz­nych Żuław, z piaszczystego nadbrzeża morskiego, rodzącego bławe mikołajki, i z prastarego Gdańska.
     Wielki budziciel kaszubszczyzny i patriota polski Jarosz  D e r d o w s k i  nie pomija Oliwy w swoim poemacie O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł. Prowadzi swego bohatera do cysterskiego kościoła:

Tej go zacząn oprowadzac braciszek po koscele,
W chtornym pięknech je ołtarzow i chorągiewow wiele.
Z piętnostuma mu mnichami pokozoł organe
I obraze, co koscoła ozdobjają scane.
.   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .   .
Więc też, Za to Zasłuzonym szczecę cę honorem,
Jes noweższym nym dmuchoczem i kalkulatorem !
.     .     .    .     .    .     .    .     .    .    .    .     .    .     .    .     .

*


     W Oliwie po śmierci drugiego z kolei komendatoryjnego opata a zarazem ostatniego opata w ogóle, Józefa Hohenzollerna, osiedla się jego bratanica, Maria Hohenzollern-Hechingen, gorliwa katoliczka i filantropka. W roku 1867, uzyskawszy na własność od królewskiej rodziny pruskiej pałac opacki i park, uczyniła z nich swoją rezydencję. Utworzyła ona fundację dla pocysterskiego kościoła w wysokości 100 talarów rocznie, z czego 15 talarów przeznaczyła na utrzy­manie oliwskich organów.

     Mijały lata... W początkach wieku XX, około roku 1913, zamierzano zmodernizować organy przez dodanie urządzenia pneumatycznego, wielka wojna światowa przekreśliła jednak te plany i przerwała spory, ciągnące się od lat między parafią katolicką a skarbem państwa pruskiego.
     W roku 1917 rząd pruski nałożył sekwestr na wszelkie cynowe piszczałki organowe, płacąc 6,30 marek za 1 kg cyny. Trzeba było wielkich starań oliwskiej parafii, by uratować piszczałki wielkich organów od tego sekwestru. Piszczałki małych organów zostały nim objęte.
     Pożar wojny wypalał się powoli... Z rokokowego pałacu opatów zamienionego na podrzę­dną, jedną z wielu rezydencję korony pruskiej, ze żwirowanych, pieczołowicie utrzymywanych alei parkowych znika tłum arystokracji bałtycko-pruskiej i junkierstwa, cichną marsze wojskowe wygrywane w dni świąteczne. Cesarstwo Wilhelmów leży powalone w gruzy.

     Gdańsk po raz drugi zostaje Wolnym Miastem i on teraz podjąć ma opiekę nad Oliwą z jej sławnymi organami.
     Lata powojennej inflacji i depresji gospodarczej nie zezwalały na żadne poważniejsze prace nad organami, mimo iż był gotowy projekt gdańskiej firmy J. Goebeł, która zresztą już od

Str.  17

Początek strony
roku 1914 miała w swej opiece organy i za 64 000 marek podejmowała się odnowienia całych organów ostrzegając zarazem, iż ich fundamenty, podparcie sklepienia, a nawet ruchome figury stoczone są przez kornika, zagrażając bezpieczeństwu publicznemu.
     Tymczasem dokonuje się doniosła zmiana formalnego charakteru świątyni oliwskiej. W roku 1925 bullą papieską Universa Christifidelium cura zostaje utworzona diecezja gdańska, a pocysterski kościół staje się siedzibą nowego biskupa gdańskiego i kościołem katedralnym nowej diecezji.
     Około roku 1927 na łamach prasy gdańskiej wywiązuje się dyskusja na temat organów oliwskich. W dyskusji tej zabiał głos między innymi profesor Politechniki Gdańskiej Gotthołd Frotscher, który domagał się, by przebudowa organów nawróciła do pierwowzoru brata Michała, gdyż wszystkie poprzednie naprawy zatracały coraz bardziej cechy charakterystyczne jego przepięknych organów. Zdanie Frotschera przeważyło i gdy w lipcu 1934 r. budowniczy Józef Goebel przy­stąpił do generalnej przebudowy, dokonywał jej mając przed oczyma wzór dawnego mistrza cysterskiego. Tak więc po blisko dwustu latach brat Michał doczekał się ponownie uznania. Józef Goebel pozostawił rokokową oprawę i rozkład, tj. starą dyspozycję, całego instrumentu. Odnowił 3000 piszczałek, zarówno drewnianych jak i metalowych, ustawił elektro-pneumatyczny, ruchomy kontuar z czterema klawiaturami oraz sprowadzony z Bazylei motor wiatrowy. Stare miechy stały się od tej pory tylko zabytkiem. Co najważniejsze, Goebel przestawił całe organy na obowiązujący od XIX wieku ton strojony według kamertonu. Musiał dodać kilka piszczałek, z których najdłuższa miała wysokość 10 m, najkrótsza - w rejestrze zwanym cym­bałkami - 0,8 cm. Organy Goebla posiadały więc 101 rejestrów wraz z małymi organami, które Goebel połączył kablem z wielkimi, umożliwiając w ten sposób organiście granie równocześnie na jednych i drugich, co wywoływało niezwykły efekt. W 1935 r. praca Goebla została zakończona.

     Z traktatem wersalskim 1919 roku odrodzona Polska wróciła na swoje prastare, piastowskie wybrzeże morskie. Przez dwadzieścia lat szły znowu polskie pielgrzymki i wycieczki ku Gdańskowi, ku cysterskiej Oliwie, przekraczając jednak i teraz nowy kordon graniczny Wolnego Miasta Gdańska, wżerający się w żywe ciało polskiej ziemi. Oprowadzający po prastarej cysterskiej świątyni przewodnik obojętnym głosem udziela ogólnikowych objaśnień. A kiedy grzmiały tony wielkich organów, słuchający ich Polacy często nie wiedzieli nawet, jakich wypadków histo­rycznych były one świadkami, ile polskiej kultury i żarliwej wiary złożyło się na ich powstanie, przez jakich polskich pisarzy i uczonych były podziwiane. Nie wiedzieli, że grywał na nich zna­komity polski kompozytor i organista - Feliks Nowowiejski, autor Legendy o Bałtyku i Roty.

     Po krótkim dwudziestoleciu po raz drugi w dziejach Europy wzniecają Niemcy straszną pożogę wojenną. Nie ominęła ona i Oliwy. Już od roku 1943, gdy chwieje się niemiecki front wschodni, podjęto w kościele oliwskim przygotowania przeciwpożarowe. W krużgankach koś­cielnych ustawiono beczki z wodą, z piaskiem i wysokie drabiny. Sklepienie katedry zabezpie­czono przed pożarem licznymi ścianami pionowymi z betonu, które wzniesiono między sklepie­niem a dachem. Wyjęto również z dwu okien witraże: znad wielkiego ołtarza i znad organów; okna te zamurowano.
     Opodal, w pałacu opackim, zamienionym od roku 1927 na historyczne muzeum, zmagazyno­wali Niemcy znaczne ilości chemikaliów. W czwartek 22 marca 1945, wieczorem, cofający się Niemcy podpalili pałac nie chcąc, by jego zawartość dostała się w ręce zwycięzców. Na tle oło­wianego nieba i posępnych drzew parku płonął on różnokolorowymi barwami wzniecając żar tak wielki, iż zdawało się, że od samego gorąca zapali się kościół. Szczęściem wiatr wiał w prze-

Str.  18

Początek strony
ciwną stronę. Huk armat zacieśniającego się frontu dopełniał grozy położenia. Stary kościelny, Franciszek Kamiński, który nam dziś o wydarzeniach tych opowiada, wraz z innymi wiernymi zorganizował obronę przeciwpożarową, nie opuszczając już i nadal swego posterunku. W sobotę 24 marca 1945 rano, zestrzelone zostały hełmy z wież fasady kościoła. Leżały na placu przed głównym wejściem.
     W zamęcie walk ucierpiały i organy brata Michała: kable i precyzyjne urządzenia elektryczne zostały zniszczone, stół gry rozbity, a piszczałki wyłamane walały się przed kościołem, jak nie­gdyś, w pamiętnym roku 1577.

     Gdy przewaliła się lawina wojenna i prawowity gospodarz - Polska powróciła nad całe wybrzeże, władze kościelne przystąpiły natychmiast do ratowania dzieła cysterskiego mistrza. Pierwsze remonty przeprowadzał budowniczy Schwarz. W czasie Pasterki 1945 roku organy niepełne jeszcze, ale już naprawione, grały polskie kolędy i pastorałki. Kapitalny remont wielkich organów przeprowadziła w roku 1955 firma krakowska Wacława Biernackiego: uzupełniła bra­kujące piszczałki i dodała rejestry naśladujące dzwony.
     Odtąd - poza stałym towarzyszeniem muzyki organowej podczas nabożeństw i uroczystości kościelnych - odbywać się zaczęły audycje organowe, transmitowane przez Polskie Radio z oliwskiej katedry. Od roku 1957, bywają tu wielkie koncerty, organizowane przez Filharmonię Bałtycką, które ściągają zawsze tysiące melomanów spragnionych wspaniałej, poważnej muzyki organowej.

     Po alejach parku opatów, po kamiennej posadzce kościoła idą pełni skupienia ludzie dobrej woli, którzy dźwigają z gruzów swą Ojczyznę. Idą słuchać potężnych tonów organów, które polskiej myśli i polskiej dłoni są owocem i które - podobnie jak ich Ojczyzna - z ciągłego odradzają się zniszczenia.
     Oto słychać tony organów, potężne, majestatyczne, głębokie... Już drewniane anioły o dziew­częcych twarzach podnoszą smukłe ramiona, już wirują słońca i gwiazdy, zawieszone nad roko­kową oprawą, a małe, o kędzierzawych główkach putta dzwonią srebrzyście w swe dzwonki... Głoszą one prawo niezmiennego, wiecznego zmartwychwstania.

Str.  19

Początek strony


The Organs of Oliwa



     The Casubian land is full of serene charm. Centuries ago here rustled an inpenetrable sinister forest. It ended at the border of the sea which millions of years before had flouded the vast pine forests bearing fragrant resin. After every storm the sea has been delivering fossiliferous clods-the amber. For the Casubian land tshe amber had had special significance as thanks to this valuable material the contemporary world discovered the Baltic Slavs, the suppliers of the golden amber said to have averted deseases and evil fate.
     In those remote ages on the site of present Oliwa, upon mild hills there rustled a dense forest but all around throve rural, fishermen's and huntsmen's settlements and villages while far beyond, enveloped in sea mist, rose the wooden-built and populous town Gdansk. It was here, in the very heart of pine forest, that to the banks of a rapid torrent at the bottom of a ravine-now called the Oliwa ravine, came from a far-away country, Szczecin Pomerania, the Cystersian monks sum­moned by the master of the region, prince Subislaw. He had been rescued from death by an ermite while hunting, was christened and gave the foundation to the monastery which he called Oliwa after the olive branch he had seen in a dream. That was in 1186.
     The followers of prince Subislaw, the Pomeranian princes, extended many privileges and bestowed gifts in the form of estates and lands upon the Cystersian monks giving foundation to their future material power. The Cystersian monks observed the virtue of labour and privation but were not a contemplative order. They never abandoned manual labour or toil. They explored forests, planted orchards on the sunny slopes of the hills as far as Redlowo grove, grew vegetables and medicinal herbs and tilled corn fields. They were the first builders of water ducts and pioneers of medieval industry. Upon the banks of the rapid Oliwa streams they erected mills, smithies, tanneries, and paper-mills driven by the power of the flowing waters.
     But before all, they built a monastery and churches of Holy Trinity, Holy Lady and St. Ber­nard's church one of the oldest religious monuments of Gdansk Pomerania. The monastery was enclosed by a ditch with a drawbridge and a fort with turrets. Thanks to their own toil and the support of their native dynasty and the distant Rome, the Cystersians of Oliwa created an abbey of great economic power and prosperity. In the course of centuries Oliwa was the witness of important events always connected with the history of Poland, once so very distant and remote and then again so very close to it, while the Cystersian abbey accummulated wealth and grew in power. It was often frequented by Polish sovereigns when they came to visit sea borders of their hereditory lands. The original staff of the congregation, mostly of West-European national-

Str.  21

Początek strony
ities, was soon joined by Poles from various adjoining parts of the country (Warmia, Pomerania) and even by Czechs. Since the sixteenth century the Polish spirit ruled within the walls of the monastery and the abbots were chiefly chosen from among the Poles of Pomeranian gentry. The role played by the Cystersians in public and political life was by no means negligible. Their fate had been closely linked with that of Poland and the first partition of this country gave the beginning to their ultimate decline in favour of the Prussian rulers. And many a significant episode had been taking place in Oliwa.
     For centuries the Oliwa church had been famous for its organs. However, very little is known how they looked in those days or who was their actual constructor and when exactly the Oliwa church had come in the possession of these organs. We know from the later chronicles that in 1577 the organs were destroyed by Gdansk Lutherans during the strifes between the king Stefan Batory and the town of Gdansk. The strifes were of political and religious nature and the eventu­ally victorious king made Gdansk inhabitants pay the damages to Oliwa. It was thanks to that that the abbots were able to carry out renovations both of the church and monastery buildings.

     In the seventeenth century Pomeranian magnates, a family Kos, founded for the monastery of Oliwa new organs constructed by a master Krystyn from Prussia. But this age was not a clement one. The same blows that had struck Poland did not spare Oliwa. In 1626 the Swedes seized Oliwa destroying the monastery buildings and the church organs. The repairs lasted two years. The Swedish wars continued and in 1648 a Swedish general Stenbok plundered Oliwa once again. At last came the year 1660 and brought the longed-for peace. The solemn Te Deum soared trium­phantly into the heights of the church dome, when on the midnight of May 3rd 1660, in one of the monastery halls, the peace treaty was being signed.

     The years that followed were the period of real relaxation and toilsome efforts. The sevente­enth century brought about the height of flourish for the abbey. The monastery came in the possession of its own mills,breweries, a bakery, grannaries and stables, its own villages and farms, lakes and houses. It had its independent jurisdiction, printing and book-binding workshops, a ho­spital, an old people's home and a lay phisician. The inflow of novices during the eighteenth century was extremely numerous and one of the indispensible conditions of being received into novitiate was, beside the vocation, a fair capacity for music. In spite of the severe discipline and hard work, the young monks enjoyed reasonably good conditions of every-day life and were permitted to organise games in the monastery gardens. For years Oliwa monastery had been the centre of musical talents. The greatest merits in this field must be attributed to the abbot Jacek Rybinski (1740-1782) one of the most prominent abbots of the congregation. His name had suggested the latin words: "feliciter Olivam gubernavir". He erected the magnificents pacy rococo palace and founded the 10-hectare park in French style but his greatest interests were connected with music. The art of music had been cultivated in Oliwa since long before. The monastery had its own choir and a musical ensemble which became famous in 1770-1780. The organ music, typical for medieval churches, was poliphonic and therefore the old organs founded by the family Kos were not sufficient for the musical production of the eighteenth century. The abbot Rybinski decided to build new organs in the "praise of God and the Holy Virgin". A new master worthy of this task had to be found. At that time a young man of the name of Jan Wulf, the son of an organ-builder from Orneta, came to Gdansk in pursuit of livelihood and fame. He carried back to his native village Orneta the images and models of the lofty church towers, the Motlawa grannaries and the sculptures of Gdansk. One day, in a Gdansk inn belon­ging to the Cystersian monks, he learnt about the plans of the abbot Rybinski. The abbot, eventu­ally, came to know and appreciate the young man's capacities and character and decided to en­trust him with the task of building the new organs. Before then the young man was to go to Germany and Holland in order to perfect his abilities in organ-construction among the famous

Str.  22

Początek strony
masters of the time. The profession of an organ-builder was not an easy one. It required elaborate technique, artistic education and good knowledge of organs and building material. The contem­porary organ-builders saught synthetic tones and endeavoured to maintain the clearest possible sounds of the individual instruments. After three years of his apprenticeship abroad, Jan returned to Oliwa and set to work. In the southern part of the transversal nave he built into the former baroque frames, the "little organs". They had one manual and one pedal, 14 registers - the actual tones. For this purpose he used the material from the old Kos organs. In the construction of the "great organs" or rather in the building of the frames and the prospect, Jan - by then brother Michael of Cystersian Order - was assisted by local sculptors. The construction of the "great organs" lasted twenty five years from which period we find in the monastery archives some records concerning the money spent on the building material. The organs were built in the shape of a horseshoe, piled up in three elevations and framed most luxuriously with festoons of flowers and plants and ornamented with figures of angels holding trumpets, trombones and bells. The organs consisted of 3 manuals, 83 voice registers, 5000 pipes made of oak, pine and lime wood of which some were 10 metres long while others no more than a few centimetres. The powerful bellows of the instrument, multi-plaited and covered with leather, were placed in a special chest. The combination of the organ-playing with the motion of multiple suns, stars and musical instruments held by the angels, produced exquisite effects for the ear and the eye. Although he had laboured for so many years brother Michael never finished his life-long master­piece. It was later undertaken by a Gdansk organ-builder Dalitz who was no more fortunate than his predecessor in inventing a contrivance that would change the high pitched tone into an adjust­able tuner, as was the wish of the monks. Jan Wulf, since 1776 a monk, and for twenty five years in the service of the order, had created a magnificent masterpiece of art around which there even hovered a legend. The legend ran that during a mass said by father Jan Wulf the bretheren for the first time started to play Gloria on his organs. The music swelled, became more and more powerful, penetrated the walls of the church. The monks knelt all attentive to the sounds of the music, when suddenly Jan Wulf sank dead at the foot of the alter. And thus his service to God was said to have ceased. However, this is only a legend for we know that father Michael lived to be a very old man and many a time had been listening to sounds of his organs. He died in 1807.
     In result of the first partition of Poland, Pomerania was seized by the grasping hands of Frederik II. Germans confiscated all the estates of Oliwa monastery, leaving to the abbot the right for life-long usage of the palace and the gardens. After the death of the last Cystersian abbot, Jacek Rybinski, his heir became a member of a catholic line of Hohenzollerns which was violation of the law of canonical freedom. From then on began the decline of the powerful abbey of Oliwa. The priors of the nineteenth century introduced strict economy even in food and receiving of novices.
     During the Napoleonic wars the Frenchmen organised a military hospital in the monastery premises, removing the monks into the abbots'palace. At that time both the monastery and the church sustained heavy damages. These sad events were still witnessed by the old Jan Wulf. The want of money affected in the first place the organs. No means were available for the essential repairs of the demolished windpipes and channels (all the monastery's silver had had to be sold), and the days of evil fate were gradually approaching. In 1820-1831 the dissolution edict of the Prussian Government-long expected and dreaded by the people - was finally proclaimed and brought into being. The Cystersian Order of Oliwa ceased to exist. At that fatal moment there still survived in the abbey four old monks. The protection over the organs was entrusted then to a Gdansk organ-builder, Wisniewski. From then on and up to the outbreak of the first world war, there was a long-lasting dispute between the Oliwa parish and the Prussian govern­ment regarding funds necessary for the reconstruction and modernization of the eighteenth-century organs. During the first world war a new danger began to menace the organs. All the

Str.  23

Początek strony
tin pipes were sequestrated, and it took many efforts on the part of the parishioners to save them from disaster.
     The post-Cystersian church of Oliwa with its magnificient organs was of particular value to every Polish heart. For those supressed by the German occupation Oliwa glistened-like a priceless gem of national treasure. Pilgrimages of Poles from beyond the berders came to pay homage to it.
     The immigrating German civil and military officials began to settle in towns ousting the Polish spirit from schools, courts of justice, offices and even churches. The rococo palace was changed into a royal residence and along the paths of its gardens strolled a crowd of Prussian aristocracy of the Wilhelms'Empire.
     The time came however for the Empire to smash into ruins. During the mid-war years of the twentieth century Gdansk extended protection over Oliwa. In 1925 a new Gdansk diocese was created and the post-Cystersian church became the site of the bishop and the cathedral of the diocese. During the thirties a general reconstruction of the organs began. The builder Josef Goebel cherished before his eyes the model of the Cystersian master. He erected a rococo frame­work and constructional drawing, reconstructed the metal pipes, introduced an electro-pneumatic movable counter with four hand keyboards and a wind motor imported from Basle. He connected by means of a cable the "great and the little" organs enabling the playing of both simultaneously.
     By virtue of the Versailles Treaty in 1919, Poland returned to her historic coast on the Baltic. During the following twenty years thousands of Poles resumed pilgrimages to Oliwa and Gdansk. In 1939, once again in the history of the world, the Germans stirred up the terrific conflagration - the world war II. The war devastations did not spare Oliwa. In the close viscinity of the church and the abbots'palace, changed in 1927 into a German museum, the Germans stored great quan­tities of chemicals. The receding hitlerite army set fire to the palace which stood in multi-co­loured flames. It was March 1945.
     Fortunately the church had been secured against war activities and provided with barrels of water and sand and high ladders. Amid the roar and the din of cannons, snow blizzards and gales, the church domes were shot down and lay before the main entrance. The organs of father Michael suffered a great deal in the avalanche of battles and the broken organ pipes were strewn in front of the church - as they once had done in 1577. When the war activities were over and the right owner returned to the coast of the Baltic, the church authorities set to rescuing the post-Cystersian masterpiece. During Christmas midnight mass in 1945, the partly reconstructed organs played Polish carrols and pastoral songs. The capital repairs of the organs were undertaken by a Krakow firm - W. Biernacki. Since then the Polish Broadcast Service has been organising in Oliwa concerts of Baltic Philharmonic Orchestra who has produced played and sung masses. Along the paths of the abbots'gardens, upon the stone floor of the cathedral, walk the people of good will who had lifted their country from the ruins. They come to hear the powerful tones of the organs - the fruit of the Polish thought and age-long labour - which, as has our Father­land, have arisen from a long-lasting destruction.
     Just listen to the majestic and deep tones of the organs - behold the maiden-faced and slim-armed wooden angels as they raise their arms towards the whirling suns and stars hovering over the rococo framework and the tiny curly-haired cherubs as they ring their silver bells. They all proclaim the invariable law of an ever-lasting resurrection.


Str.  24

Początek strony

FOTOGRAFIE :

WEJŚCIE  NA  MAŁY  CHÓR- Str. 25
MAŁE  ORGANY- Str. 26
WIEKIE  ORGANY- Str. 27 - 60



Cena zł 30.-      


Początek strony.