|
Anna Chabior z d. Zachorowska
Pan o zielonych włosach
Mała dziewczynka czujnie obserwowała niskiego jegomościa, który stał przed drzwiami do JEJ DOMU. Był niski, dziwnie ubrany i rozglądał się wokół dobrotliwym spojrzeniem spod dziwnych okularów, które ześlizgnęły się z nosa aż na jego czubek. Podbiegła prędko i szybko nacisnęła klamkę, żeby powiedzieć mamie i tacie o gościu, ale tata sam wybiegł na powitanie. Jak zawsze, głośno zawołał:
- Witamy, proszę, zapraszam pana profesora!- Dziewczynka nie wróciła już na podwórko, bo bardzo podobał się i czymś ją pociągał ten niecodziennie wyglądający staruszek. Kiedy usiadł przy stole, tata powiedział:
- Haniu, idź do dzieci. Tatuś musi z panem porozmawiać.
- Nie chcę, nie pójdę. Chcę tu.
- No, dobrze, ale bądź grzeczna.
Powiem krótko. Natychmiast wlazłam panu na kolana, czując z nim niezwykłą więź, wymagającą bliskiego kontaktu. Kokosiłam się na panu profesorze Skarżyńskim, jak na miękkiej podusi. Tata niezręcznie gościa przepraszał, a on śmiał się i śmiał, poprawiając sobie okulary, które ciągle opadały na czubek nosa. Widocznie uznałam to za zaproszenie do zabawy i małym, tłuściutkim paluszkiem podnosiłam je wyżej, na właściwe miejsce. Nie rozumiem, jak można było toczyć rozmowę w takich warunkach, ale najwidoczniej profesor lubił maluchy i nawet podtrzymywał tłuściocha, by nie spadł na podłogę.
Był gorący letni dzień, z głowy pana profesora zaczęły spływać strużki zielonego koloru, zabarwiając biały kołnierzyk koszuli, kołnierz marynarki. Hania nie przepuściła tej okazji, by zająć się i tym szczegółem. Zaczęła głaskać gościa po zielonej głowie, poklepywać, przyklepywać, rozczesywać, rozcierać, wycierać w falbaniasty fartuszek. Długo w natchnieniu rozmazywała tę nieszczęsną nietrwałą farbę z siwych, jak się okazało, włosów pana profesora, który nadal z ufnością poddawał się zabiegom dziecięcia aż wkroczyła mama, która zawsze musiała wszystko zepsuć Podała na stół poczęstunek i, zdjęta zgrozą, czym zajmuje się Hania, zdjęła mnie z kolan profesora i bezceremonialnie wystawiła… na dwór!!! W tym wypadku nie było wyjścia, bo z mamą nie było żartów, toteż zostałam na ganku do chwili, gdy rodzice żegnali profesora w drzwiach. Nie przeszedł obok mnie obojętnie, tylko podniósł wysoko i powiedział:
- Jeszcze przyjdę i znowu mnie uczeszesz, dobrze? Wcale się nie wstydził tych nieudanych włosów ani nie denerwował na moją śmiałość.
Za jakiś czas profesor znowu odwiedził rodziców i … obdarował Hanię śliczną książeczką, która długo fascynowała dziewczynkę. Były w niej same obrazki na całą stronę. Przedstawiały dziwne domy, stojące na dachach, chmury, które przewijały się pomiędzy zabudowaniami dziwnymi zakolami, czyli świat stojący do góry nogami. Może dlatego dziewczynka lubiła rzeczy nadzwyczajne, niecodzienne i pobudzające wyobraźnię do nietypowych skojarzeń? Ptaszki latające nóżkami i w dół, i w górę, to przecież fragment perspektywy widzianej oczami wolnej istoty, która porusza się tak, jak chce, bez ograniczeń i szybuje po świecie zgodnie z podszeptem wolnej myśli, której nie krępuje szara rzeczywistość. Leżąc w łóżeczku, syciłam oczy tym dziwacznym światem, czując pewnie, że pan profesor porusza się w nim, latając we wszystkie strony, poprawiając ciągle okulary i nie zwracając uwagi na zieloną farbę, która spływa mu na szyję, na koszulę, na fartuszek Hani. Pan profesor śnił mi się jeszcze długo, bo często szybowałam nad naszym ogrodem, lasem, strumykiem, tęskniąc za jego wizytami. Może i dobrze, że tylko to zostało mi po nim w pamięci. Pan Skarżyński i ta książeczka zostali we mnie na zawsze jako cząstka takiego świata duchowego, w którym żyje wiecznie akceptacja tego, co inne, niż potoczne i logiczne, w którym wszystko jest oryginalne i świeże, tak jasne i oczywiste jak słońce. Słońce mojego dzieciństwa.
Mali ludzie powinni poznawać świat z różnych stron i perspektyw. Dzięki temu w przyszłości, gdy dorosną, nie zgodzą się na żadne schematy i uproszczenia. Nie przyjmą na wiarę żadnej prawdy głoszonej i narzucanej. Poczują intuicyjnie, jakie drogi chcą poznać, sprawdzić, stworzyć od nowa, by być autorami własnego rozumu, serca i wyobraźni. Niech uczą się od rodziców, ale też niech mają koniecznie, obowiązkowo, odwagę, by samodzielnie na karcie swojego życia narysować domy, niebo, zwierzęta, drzewa i nowe, nieznane babci Hani obrazy. Niech nie boją się swobodnie i wszystkimi kolorami, formami zamalować na swój sposób wszystkie piękne, szczęśliwe i niepowtarzalne dni swojego życia.
Acha, babcia Hania ma dziś włosy barwy czerwonej z odcieniem czerwonego wina. Ukrywa siwiznę, która kojarzy się jej ze starością. Na swoje kolana zaprasza wiosną, latem, jesienią i zimą każde wnusię, które zapragnie, jak mała Hania, poznawać świat z jej dawnej perspektywy.
Szczecin, 9 sierpnia 2015 r.
| |