Tatarskie najazdy na Polaków w Oliwie.
Najazdy Tatarów przypomina to, co zaszło w Oliwie w ostatnią niedzielę.
Z Sopotu nadjechał w południe przed dworek p. Drowej Zedlewskiej samochód wojskowy. Wysiadło z niego około 20 żołnierzy grencszucu. Byli to wojacy w mundurach samochodowych, owego oddziału automobilistów, o którym powszechna wieść niesie, że są tylko zamaskowaną ciężką artylerją nadbrzeżną, przygotowaną na całem wybrzeżu na ostrzeliwanie wojsk polskich jenerała Hallera, skoro te przybędą do Gdańska.
Oddziałowi przywodził, jak nam donoszą, feldwebel Simon. Przedłożył też jakieś pismo. Na mocy pisma tego odbyła się rewizja w całym do mu i to w obecności p. Drowej Zedlewskiej. Oczywiście, że poszukiwanej broni nie znaleziono, mimo, że zbadano i ogród cały, należący do dworku. Przeryto go nie tylko łopatami, ale i bagnetami. Tak ściśle odbywała się rewizja.
Mimo to wynik jej nie zadowolił szukających. Nagle zawadziła im obecność właścicielki dworku p. Drowej Zedlewskiej. Więc zamknęli ją razem z matką, córeczką i służącą, razem cztery osoby, do jednego pokoju i rozpoczęli teraz na własną już rękę urządzać „rewizję.” Przedmiotów podejrzanych, ani papierów nie znaleźli wprawdzie. Za to pozabierali pierścionki, złote zegarki, łańcuszki, chusteczki nowe i 150,- mk. pieniędzy.
Razem z pieniędzmi temi zabrali przybyłego do p. Drowej Zedlewskiej krewnego jej p. Romana Woykego z Łężyc i p. Dr. M., który zwolniony od wojska jest obecnie bez zajęcia i przebywa u ciotki swej w Oliwie.
Przed domem napotkali p. Raciniewskiego z Oliwy i tego również aresztowali na miejscu i zabrali ze sobą. Wrócili jednakże później. Bo ja koś ich widocznie tknęło po drodze sumienie, że nieprawnie zabrali pieniądze i zegarki, pierścionki, łańcuszki. Feldwebel zatem z własnej wyłożył kieszeni owe 150,- mk. z zapowiedzią, iż sam już postara się o to, aby wyśledzić tego, który pieniądze zabrał i od niego należność swoją odbierze. Również zwrócono jeden zegarek i łańcuszek, oraz kilka drobnostek, zaznaczając, że przedmioty te przez „niedopatrzenie” czy też „pomyłkę” zabrano, bo jak mówili - dies ist aus Versehen mitgenommen worden!
Ładne „Versehen,” jeśli przytem giną pieniądze i złote zegarki. W taki „Verschen” nie uwierzy pewno żaden sędzia pruski. A cóż dopiero my Polacy, którzy mieliśmy już nieraz sposobność z innych próbek przekonać się o zdolnościach złodziejskich prześwietnych żołnierzy grencszuców.
Dobitnie przytem świadczy o moralnej wartości owych żołnierzy grencszucu sopockiego fakt, że choć się wrócili tknięci własnem sumieniem i oddali część łupu, to jednak nie oddali wszystkiego. Zwrócili tylko część tego, co zabrali... więc resztę ukradli!
Na panów, jeżdżących wspaniale samochodami i przybywających z eleganckiego miejsca kąpielowego, jakiem jest niewątpliwie Sopot doprawdy nie wypada, ażeby przy rewizji kradli pieniądze i zegarki. Bo szukać poszli niby to broni, a więc dochodzić przestępstwa politycznego. Na badanie zaś czegoś podobnego nie posyła się złodzieji!...
Jeżeli z tego punktu widzenia patrzeć pocznie: my na całą sprawę, to przyjść musimy do wniosku, że to nie było polecenie żadnej władzy, tylko prosty napad zbójecki. Na to wskazywały jesz cze inne szczegóły.
Otóż najpierw zamknięcie wszystkich mieszkańców do jednego pokoju i ustawienie straży przy drzwiach pokoju. Tak postępuje się z bandytami, ale nie z kobietami i to w dodatku lepiej wychowanemi, jak doktorowa, jej matka i córka.
Po drugie dwóch żołnierzy rozsiadło się w kuchni zupełnie jak u siebie i poczęło zajadać obiad nie dla nich przygotowany... To pewno też prze: chodzi wszelkie pojęcie o zachowaniu się służbowem żołnierza w podobnym przypadku. Jest to wprost zuchwałością pierwszorzędną!
Dalej zabroniono p. Drowej Zedlewskiej i jej domownikom opuszczać mieszkania na czas nieograniczony. Oświadczono jej, że jest uwięziona (gefangen gesetzt) we własnym domu. W poniedziałek, a więc następnego dnia przypadał pogrzeb ciotki p. Drowej Zedlewskiej. Nawet na udział w pogrzebie owym, nie zezwolono. Oświadczono krótko, że dadzą znać z Sopotu. Jednakże cały poniedziałek nic nie donieśli.
Grozili przytem zastrzeleniem, jeśli się kto z domu wyruszy. A więc postępowanie zupełnie takie, jak u bolszewików. Najzuchwalszym był przytem niejakiś Breitenstein, który się szczególniej nietaktownością odznaczał.
Trzech aresztowanych Polaków wywieziono niby do Sopotu. Czy tak jest rzeczywiście, na razie nie wiadomo. Oczywiście, że obawiać się można o los ich poważnie, sądząc wedle tatarskiego sposobu wywiezienia ich bez wieści i śladu.
Kto wywiezieniu temu jest winien, wydało się z rozmowy przed uwięzieniem tych panów. Kiedy szło o jakąś rzecz sporną, posłali żołnierze grencszucu po jakiegoś p. Romanowskiego z Oliwy, którego nikt nie zna. Nikt o nim nawet nie słyszał, a z wszystkiego wynikało, że to jest główny denuncjator. Widać z tego, jak szpiegów ukrytych nasyłają nam na kark nasi najserdeczniejsi. Ktoby miał sposobność wywiedzieć się nieco o owym panu Romanowskim, niechaj nam o tem doniesie. Będziemy starali się to wszystko wydrukować w „Gazecie Gdańskiej” ku przestrodze Rodakom naszym przed wilkami w jagnięcej skórze, czyhającymi tylko na to, aby nas podać i tem unieszczęśliwić - mimo, że nikomu nic złego nie wyrządziliśmy.
Jeden z owych żołnierzy grencszucu, który był nieco porządniejszy, pokazał palcem cale najbliższe sąsiedztwo dworku p. Zedlewskiej. Szczególniej zdaniem żołnierza popisał się będący zaraz naprzeciw „Lehrerinnenheim”, czyli schronisko dla nauczycielek. Zagorzałe te patrjotki podczas rewizji dokonywanej przez dwie godziny przeszło, nie mogły doczekać się, aż żołnierze Polaków znienawidzonych owym nauczycielkom niemieckim wywiozą i dlatego z lornetkami w oknach wyglądały ciekawie, co się też z nimi stanie. Na panie te wskazał ów żołnierz grencszucu wyraziściej. I stąd Oliwianie wiedzą, gdzie panuje dotąd jeszcze środowisko wszelkiego zła tego, któremu skręciła kark rewolucja szkoda tylko, że nie zupełnie.
Najlepsze, że władze cywilne o aresztowaniu zdają się nie wiedzieć. Wojskowa naczelna władza korpusu też pewnoby takiego rozporządzenia nie wydała, bo to nie licowałoby wcale z jej godnością i powagą.
Musiał sobie zatem na uwięzienie owych trzech rodaków naszych pozwolić jakiś niższy komendant, stacjonowany najprawdopodobniej w Sopocie.
Wobec tego zapytujemy niniejszem, co odnośny general komenderujący zamierza uczynić z tymi, którzy pod pozorem rewizji poszukującej broni, pozabierali pieniądze, złote łańcuszki i zegarki, oraz inne jeszcze przedmioty, a więc zupełnie bezprawnie postąpili sobie tak, jak ongiś w Polsce postępowali Tatarzy.
Czyżby na tych kary nie było wcale?
Raz grasowanic takie powinno się skończyć.
Jeśli zdaniem władz odnośnych należy kogoś aresztować, to uczynić to trzeba odpowiednio do praw istniejących i jeszcze dotąd obowiązujących. Bo wszakże na nich opiera się i oskarżenie. Unikać zaś powinni szczególniej gwałtów i bezprawia przedstawiciele władzy żołnierze. Szczególniej w państwie prawa i bojaźni Bożej.
|