Start  ›  Biblioteczka oliwska  ›  Wycinki  ›  Franciszek Mamuszka - Życie dobrze polskie  ›



Dziennik Bałtycki 3 lutego 1995

Franciszek Mamuszka: 90 lat, 100 książek

Życie dobrze polskie

Kanapon, taki prawdziwy, ze starą kanapą, trzema pokoleniami i dwoma psami będzie dopiero pod koniec. Familijna jednak atmosfera towarzyszyła mojej wizycie u państwa Mamuszków od początku. Niech tam sobie schnie moja kurtka po tej kapryśnej pogodzie(ani śnieg, ani deszcz, a mokro); sam uzbrojony w fotoaparat, dyktafon, długopis, a głównie w wyostrzoną pamięć i wielką serdeczność dla Jubilata pragnę go trochę oskrobać z klimatu tych stereotypowych zapisów, którym się zdaje, że namalowały portret. A to nie takie proste. Szczególnie wtedy, gdy to ma być próba uchwycenia prywatności.

Pan Franciszek Mamuszka urodził się 4 lutego 1905 roku, a więc - zgodnie z duchem nowego czasu - można już rozpocząć odliczanie do godziny jego jubileuszu: skończy 90 lat życia. Nie do wiary! Prawie cały wiek. Nie do wiary, kiedy się patrzy na człowieka smuklej i prostej postawy, wprawdzie uzbrojonego w słuchowy aparacik i po zawale serca w rozrusznik, ale z pamięcią wprost wspaniałą, umysłem lotnym i dowcipnym, orientacją w bieżącej chwili znakomitą.

Urodził się w roku, w którym na ulice Petersburga, Warszawy, Łodzi wychodziły rewolucyjne manifestacje w Polsce, we wszystkich trzech zaborach znaczone silnymi akcentami patriotycznymi. Miał 9 lat, kiedy spod Oleandrów wyruszał oddział legionowy; dochodził do 16, kiedy pod Radzyminem rozstrzygały się polskie losy. Był w pełni sil męskich, kiedy ludzie jego zawodu schodzili w okupacyjne podziemie. Był absolutnie dojrzałym człowiekiem, kiedy opuścił swą bliższą, tarnowską i krakowską ojczyznę i na state osiadł nad morzem.

Przewodnik po ludziach

("Kto jest kim") w regionie gdańskim zapisał: MAMUSZKA Franciszek, autor książek popularyzujących region gdański i dokumentalista zabytków, były kustosz Muzeum Pomorskiego w Gdańsku, od 1970 r. na emeryturze.

I teraz następuje zwane tak curriculum vitae. czyli: że urodzony we wsi Maniów w powiecie Dąbrowa Tarnowska; że ukończył seminarium nauczycielskie w Tarnowie i Wyższy Kurs Nauczycielski w Krakowie; że kierował szkołami w Ryglicach i Wojniczu; że dyrygował chórami, reżyserował teatr amatorski; że był uczestnikiem tajnego nauczania. I potem - nie z pierwszej pokusy, bo miewał takie już w młodości patrząc jak Wista niesie ku morzu to gałęzi kawal, to deskę jakąś - na narodowy apel do osiedlania się na wyzwolonych ziemiach "bez wahania" - jak powie - przeniósł się do Gdańska.

Pionierskie lata, starsi dobrze to pamiętają, dla młodszych prawie wszystko zapisano, pan Franciszek na początek uczy języka polskiego germanizowane w szkole dzieci kaszubskie, później, urodzony krajoznawca i wędrownik, kładzie cegiełki pod turystykę szkolną, także dość dosłownie, bo organizuje szkolne schronisko wycieczkowe. Jak to było z tą turystyką, panie Franciszku? Pytam, a wystarczyłoby spojrzeć po półkach: pełne książek, uporządkowane, cala w nich Polska, w dodatku wiem, że 99 już autorstwa mojego gospodarza (sprostuje potem w rozmowie, że "tylko" 31 jest zupełnie jego samego autorstwa, wreszcie uczestniczył jako współautor, ale lepiej by było powiedzieć - wiem - że to właśnie jego partner był współ autorem. Ale pan Franciszek:

- Zaczęło się śmiesznie

od przemalowywania szyldów, tablic informacyjnych, trzeba było spolszczyć to cudowne polskie miasto, które mi ukazał Jan Kilarski, mój mistrz i wychowawca na gdańskim bruku, autor olśniewającej na swój czas książki o Gdańsku. Zacząłem współpracować z "Dziennikiem Bałtyckim", trwało to bardzo długo i bardzo sobie tę współpracę ceniłem - z Misiołkiem, Fleszarową, Mężnickim, Fenikowskim... Mam tu pierwszą swoją notę (pokazuje, podpisana okupacyjnym pseudonimem "Zwirski"), apel o oczyszczenie miasta z niemczyzny. Miałem, sobie dla wytrwałości, taką piosenkę: "Przede mną tyle ulic, tyle bram...". Pisywałem rozmaite noty krajoznawcze, mogło się wydawać, że pomagam ludziom odnaleźć na nowej ziemi swojszczyznę, bo zachęcano mnie do zebrania wszystkiego w książkę. Miałem propozycję wydawniczą, ale później zdecydowano się na profesjonalistę i myślę, że chyba z tego, z takiej zachęty, powstała świetna książka Cieślaka o historii Gdańska. No i tak już poszło: artykuły, reportaże, scenariusze filmowe, książki, książki...

- I tak naprawdę czeka pan już na setną?

- Właśnie jutro ma przyjechać do mnie pani Mariola Malerek z wydawnictwa Laumanna, finalizujemy "Marienburg, Elbing, Frauenburg". I to będzie setna. Koniec, nie czuję się już na silach, pisanie książki, to również wysiłek fizyczny, ślęczenie nad materiałem, ale także nad maszyną do pisania, wszystko piszę sam.

- Niech pan się nie zarzeka. Słyszałem, że pisze pan wspomnienia...

Pan Franciszek wskazuje gestem miejsce na półce, gdzie spoczywa porządnie złożony maszynopis. Oglądam go po chwili: "Opowieść o moim życiu i moich najbliższych". Wspomnienia od dzieciństwa do 1945 roku.

- Nie do wydania

- zastrzega się pan Franciszek - to dla rodziny. Naciska mnie, abym pisał dalej, zacząłem więc drugą część. O żadnej nowej książce już nie myślę.

- Jest jednak jeszcze jedna książka, której nikt za pana nie napisze - rozpoczynam ostrożnie i idę za słowem: - "Spotkani na drodze". Przecież w długim i tak pięknym, tak dobrze polskim życiu spotykał się pan ze znanymi, ciekawymi ludźmi. Wiem, że Witos...

- Z Witosem gniewałem się od młodości. Oczywiście był to znakomity polityk, ale nie mogłem się pogodzić z jego widzeniem sprawy chłopskiej. Jego sekretarką była moja ukochana nauczycielka Świątkówna-Balalowa, wielka patriotka, moja przewodniczka po ojczystej kulturze. Aż do jej śmierci utrzymywałem z nią kontakt, postać niezwykła, kto ją zna? W Krakowie spotkałem się z rapsodysami Kotlarczyka. Nie mógłbym przysiąc, że rozmawiałem ze smukłym, myślącym młodzieńcem nazwiskiem Wojtyła, ale mam Go w oczach z tamtego czasu. A tutaj w Gda1isku - profesor Kilarski, wspaniały Jerzy Stankiewicz... Byłoby co wspominać. Nie czuję się już na silach.

- Będę pana co tydzień molestował telefonami... Zakorzenił się pan na Wybrzeżu. Czy nigdy nie miał pan pokusy powrócić do gniazda?

- Owszem, miałem. Oczywiście do Krakowa. To było gdzieś w latach pięćdziesiątych. Zona jednak postanowiła, że od Bałtyku odepchnąć się nie da - śmieje się pan Franciszek.

- Gdyby taki

ojczyźniany ranking,

jak to się dziś mówi? W kolejności: Kraków, Zakopane z Tatrami, Sopot, Gdańsk.

- A dla książek?

- "Gdańsk, jego dzieje i kultura". To jest książka mojego życia, najważniejsze moje dzieło. Jestem tylko jednym z współautorów, ale proszę...

Czytam: "Kierownictwo prac koncepcyjnych i realizacyjnych Franciszek Mamuszka".

- Dziesięć lat starań, trudnych zabiegów, pracy. To moja duma... Za szybką serwantki licytują się krzyże i medale, odznaczenia i wyróżnienia, drzwiczki osłaniają stos dyplomów - honorowe obywatelstwa, honorowe członkostwa, nagrody - plon życia dobrze polskiego. A gdyby nawet to wszystko miało się rozproszyć, ulec bezwzględnemu czasowi i nieuważnej ludzkiej pamięci, to przecież owo życie dobrze polskie, jakie rozciągnął pan Franciszek między rodzinnym Maniowem na urodzajnej w ludzi ziemi tarnowskiej a Wybrzeżem, między Tatrami a Bałtykiem, pozostawi po sobie ślady nieścieralne. W książkach, owszem, w licznych przekazach patriotycznej działalności, owszem. Ale także w całym legionie wychowanków, którzy już mają własnych wychowanków. a ci także już mają własnych wychowanków, wszystko z wielkiej "szkoły Mamuszki".

Familijnie

się zaczęła, familijnie kończy się moja wizyta u Jubilata. Kawa, ciastko, kieliszek Bolsa... No i musi być ów kanapon. Pan Franciszek siądzie w środku, z jednej jego strony pani Maria, także wybrzeżowa pionierka, organizatorka pierwszej sopockiej szkoły hotelarskiej, z drugiej strony ich córka, maturzystka pani Marii w oliwskim liceum, też Maria, a właściwie Bożena Maria, obok niej jej córka Dominika, jeszcze półtora roku do matury. U dołu dwa psy: stary Misio i świeży przybłęda Bielik. Pstryk - i już ich mam, prywatnych, nikt by się nie domyślił, jak owocne przeżywają lata.

Jutro pan Franciszek znów wstanie rankiem, wyjdzie na zakupy. jak jego cudowny patron będzie karmił ptaki, głębie - starych znajomych, gawrony także. Może pójdzie za nim trzeci pies-przybłęda... A pojutrze uczcimy jubileusz 90-lccia pana Franciszka.

Paweł Dzianisz (Tadeusz Jabłoński)



Początek strony.